poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Analogicznie

Konieczny background

Jest taka dziewczyna, którą znam od ponad roku, ale nigdy jej nie widziałem. OK, widziałem na fotkach. No i nagadałem się z nią przez telefon i na tych wszystkich komunikatorach, jak z żadną inną dziewuchą. Powiedzieliśmy sobie takie rzeczy, jakich mąż żonie nie mówi, ani żona mężowi. Ale nam łatwiej, bo nie jesteśmy mężem i żoną. Ona jest Monika, ta dziewczyna i ja jestem w niej zakochany - hula we mnie ta cała chemia, która hula, kiedy się chłopu baba podoba. One we mnie nie jest zakochana, ale mnie lubi, bo jestem śmieszny i dużo wiem i jestem lojalny, i ona o tym wie. Każde z nas od kilku lat żyje samotnie, nie mamy partnerów. No i sobie kombinujemy, jak tu się w końcu spotkać i zobaczyć, co będzie. Bo jej się chce chłopa, a mnie się chce baby, no i chce nam się seksu – jak mówi mój kumpel, cytując swojego kumpla: - Żołnierska to rzecz.

I tak sobie gadamy o tym seksie i Monik mówi, że jakoś sobie nie wyobraża, że my mielibyśmy robić te wszystkie rzeczy, które się robi w seksie, bo to by było po prostu głupie. Ja też sobie nie wyobrażam. I napisałem do Monik, że jest taki mechanizm określany mianem efektu Westermarcka. Chodzi o to, że ludzie mają zahamowania seksualne względem osób, z którymi się wychowywali. Oczywiście są wyjątki, bo zawsze są wyjątki, ale mówimy teraz o normie. Ten mechanizm między innymi zapobiega wsobności, czyli kojarzeniu się między krewnymi i to jest dobre.
Ja z Monik nie jesteśmy krewnymi, ale takeśmy się już nagadali, takieśmy sobie rzeczy naopowiadali, że jakkolwiek ona mnie podnieca, bo jest piękną kobietą, która może zrobić z chłopem co chce, to jednak ona jest dla mnie coraz bardziej moją kochaną siostrzyczką. Po mojemu to jest jakaś analogia do efektu Westermarcka. Po prostu za dużo rzeczy przegadaliśmy z Monik, zamiast je robić (poczytajcie ten tekst: http://tiny.pl/g5pdc).

No i Monik pisze mi tak: - Misiek, przyjedź, wypijemy po dużym drinku i damy radę. - To w kontekście tego seksu, rzecz jasna. No i teraz tak – jak mi Monik napisała, że damy radę po dużym drinku, to sobie najpierw coś przypomniałem, a później pojawiła mi się we łbie analogia.

Co sobie przypomniałem

Dwa dni temu łaziłem po mieście z kumplem. Kupiliśmy bro, szlugi i owoce (bo jak człowiek jara szlugi i chleje, to powinien się dobrze odżywiać, albo jakoś tędy), no i tak sobie idziemy, i ja opowiadam o jakichś rzeczach z początku lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku, na co mój kumpel mówi, że wtedy jego nawet jeszcze nie było w planach. Na co ja powiadam, że sorry, ale jego nigdy nie było w planach, jak większości ludzi. Największą pewność, że byli w planach, mają dzieciaki pierworodne, bo jak się chłop i baba zejdą, to najczęściej zakładają, że będą mieć dzieciaka. No i mówię temu kumplowi, że ja jestem pierworodny, ale to specjalnego znaczenia nie ma, bo jak się urodziłem i jak mnie tato zobaczył, to powiedział tak: - O kurwa! – I dodał, zawracając się do mojej mamy: - No nic, jak dojdziesz do siebie, to spróbujemy jeszcze raz.
Taką historię wymyśliłem, ot tak, z dupy, jak łaziliśmy po mieście.

Analogia


Jak mi Monik napisała, że kiedy przyjadę, to wypijemy po dużym drinie i damy radę się seksować, to od razu wyświetliła mi się taka historia (gdybyście zapytali mnie o mój warsztat pisarski, to powiem Wam, że mnie się te rozmaite historie po prostu wyświetlają we łbie i ja je zwyczajnie opisuję, kierując się przy tym świętą zasadą, mianowicie: - Nigdy nie pozwól, żeby prawda zabiła ciekawą historię), że jadę do Monik, mając w pamięci ten jeden duży drink, który jest nam potrzebny, żebyśmy dali radę się seksić, Monik otwiera drzwi, patrzy na mnie (a widzi mnie pierwszy raz) i mówi: - Misiek, to może skocz po jeszcze dwie butelki wódki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz