Parę lat temu, gdy mieszkaliśmy kilkaset kilometrów od
miejsca, w którym mieszkamy teraz, poznaliśmy Krówka, wielkiego, biało-czarnego
kocura żyjącego na podwórku. Krówek miał swoje miejsce do spania na schodkach
przy okienku piwnicznym; ktoś to miejsce zadaszył, ktoś podrzucił koc i tak
sobie Krówek żył polując, chodząc na dziewczyny, wypraszając jedzenie od ludzi
mieszkających na jego podwórku i leniuchując, kiedy był najedzony.
Podrzucaliśmy Krówkowi jedzenie, nie bardzo regularnie,
ale nie mieliśmy wyrzutów sumienia, bo kot radził sobie znakomicie i był dość
tłusty. Nie pozwalał nam podejść do siebie bliżej niż na jakieś pięć metrów.
Wychodziłem z jedzeniem, Krówek odchodził kilka metrów dalej, zostawiałem
pokarm i wycofywałem się, Krówek podchodził i jadł. Mogłem go obserwować z
odległości nie mniejszej, niż około pięć metrów, bo taki był dystans ucieczki
Krówka. Dystans ucieczki to najmniejsza odległość, na jaka zwierzę pozwoli
podejść do siebie swoim wrogom, w tym człowiekowi, przy czym chodzi o zwierzę
funkcjonujące w swoim naturalnym siedlisku, a nie na przykład w klatce w ZOO.
Richard Dawkins twierdzi, że dystans ucieczki najlepiej mierzyć wtedy, gdy
zwierzę je posiłek. Każdy zwierzak kombinuje tak, że podczas posiłku nie opłaca
się uciekać zbyt wcześnie, bo wtedy traci się jedzenie, ani zbyt późno, bo
wtedy można stracić życie. Zwierzę musi znaleźć optymalne rozwiązanie, musi
znaleźć właściwą odpowiedź na pytanie o to, co
stanowi większe zagrożenie: bycie zjedzonym, czy bycie nienajedzonym. [R. Dawkins. Najwspanialsze
widowisko świata. Świadectwo ewolucji. Wydawnictwo CiS. Stare Groszki 2010.]
Któregoś wieczoru wracaliśmy do domu z zakupami, a było
to w zimie, przy ponad dwudziestostopniowym mrozie. Na kontenerze na śmieci
siedział Krówek. Grzał się, bo z kotłowni do tego kontenera wyrzucali gorący
popiół z pieca. Minęliśmy kontener w odległości niespełna metra, a kot nie
uciekł, co więcej – zaczął przejmująco miauczeć. Uznaliśmy, że Krówek nas woła.
Wzięliśmy go na ręce, zanieśliśmy na klatkę schodową, wpakowaliśmy do
plastikowego pojemnika i zawieźliśmy do doktora. Doktor Krówka zbadał,
stwierdził, że kot jest poważnie chory, zaaplikował dwa zastrzyki i powiedział,
że może Krówek jakoś się wykaraska. Zapytałem, jak podczas tak mroźnej zimy
radzą sobie te koty, które nie mieszkają w domach z ludźmi, na co doktor
odparł: - Panie, to są zwierzęta, dają
sobie radę w różnych ciężkich warunkach. Do dzisiaj często myślę o tym, co
powiedział ten doktor.
W naszym mieście była stadnina koni, bardzo dobra
stadnina. Wiedzieliśmy, że mieszkają tam koty i psy, które potrzebowały pomocy,
ciepłego miejsca na zimę i jedzenia. Zawieźliśmy tam Krówka dwa dni przed
wigilią Bożego Narodzenia, zostawiliśmy też dużo kociego pokarmu i wyjechaliśmy
na święta. Dobrze tam było kocurowi. Odwiedziliśmy go na początku stycznia, po
powrocie z ferii. Krówek był zdrowy, znakomicie odnalazł sie w stajni. Mieszkał
tam do wiosny, po czym wrócił na swoje podwórko. Kolegowaliśmy się z Krówkiem
do czasu naszej wyprowadzki.
„Panie, to są
zwierzęta, dają sobie radę w różnych ciężkich warunkach”. Dzisiaj wiem
o zwierzętach więcej, niż wiedziałem wtedy, gdy pomagaliśmy Krówkowi i słowa
doktora nabierają dla mnie coraz większej wagi. Wyobraźcie sobie, że nie macie
domu, nie macie rodziny, ani przyjaciół, nie macie nikogo, kto dałby wam dach
nad głową i nakarmił was, nie macie pieniędzy. Macie tylko to, w co jesteście
ubrani. Na dworze jest minus dwadzieścia stopni. Załóżmy, że nie możecie pójść
do przytułku, ani na policję, ani na plebanię – nigdzie nie możecie pójść po
pomoc, bo nie znacie języka ani żadnego innego sposobu komunikacji z ludźmi.
Jak dalibyście sobie radę? Gdzie byście spali? Co byście jedli? Co robilibyście
z czasem? Jak długo dalibyście sobie radę?
Mark Rowlands pisze tak, przy czym istotne jest, że kiedy
pisze o małpach, to odnosi się to również do ludzi:
Idea, że sens
życia jest czymś, co można posiadać, stanowi, jak podejrzewam, dziedzictwo
naszej zachłannej małpiej duszy. Dla małpy posiadanie jest czymś bardzo ważnym.
Ocenia ona siebie według stanu posiadania. Ale dla wilka najważniejsze jest
raczej być niż mieć. Dla wilka liczy się nie to, by coś posiadać ani też nie
ilość. Dla niego ważne jest być wilkiem pewnego rodzaju. (…)
Tego, co
najważniejsze w życiu, nie da się w żaden sposób posiadać. Sens życia znaleźć
można właśnie w tym, co jest niedostępne istotom żyjącym w czasie: w chwilach.
Dlatego właśnie tak trudno nam wskazać przekonujący sens naszego życia. Chwile
to jedyna rzecz, której my małpy nie możemy mieć. [M. Rowlands. M. Rowlands. Filozof i wilk. Wydawnictwo
W.A.B. Warszawa 2011.]
Nie byłem na wojnie, nie miałem zawału serca, nie
przeżyłem wypadku samochodowego. Raz tylko liczyłem się z tym, że umrę. Bałem
się, że umrę. To było 21 sierpnia 2007 roku, na Mazurach. Byliśmy na jeziorze w
kajakach – ja z żoną w jednym, a Kuba, nasz przyjaciel, w drugim. Zrobiło się
ciemno w dwie minuty. Rozgrzmiało się i lunęło. Zerwał się potężny wiatr.
Uciekaliśmy do małej zatoczki. Bałem się, że nie damy rady. Bałem się, że umrę.
Nie wyświetlił mi się w głowie żaden film z całym moim życiem, myślałem tylko o
tym, żeby żona dała radę się uratować i żebym ja się uratował. I o tym, że gdy
umrę, moim bliskim będzie smutno, że będą płakać. Myślałem o mojej mamie. Jedyne, co miałem do zrobienia, to dopłynąć do brzegu.
Niczego więcej nie miałem do zrobienia. Nie zawracałem sobie głowy niczym
innym. To była prosta, klarowna sytuacja: dopłynę do brzegu –
żyję, nie dopłynę – nie żyję. Nie obchodziło mnie to, kto rządzi w Polsce, ani
jaki jest kurs franka szwajcarskiego, ani teorie na temat powstania świata.
Chciałem tylko dopłynąć do brzegu. Byłem jak zwierzę – chciałem żyć. Chciałem
być.
Dopłynęliśmy do brzegu. Ludzie z Nysy zaprosili nas na
swoją łódkę, dali nam kawy, poczęstowali leczo z ryżem i ciastkami. Kubę zwiało
na drugą stronę jeziora i popłynęła za nim łódź, uratowali go, dali mu ciepły
makaron z sosem – ekipa młodych ludzi z RPA.
Wróciliśmy do domu, otworzyliśmy telewizor, w telewizji
powiedzieli, że biały szkwał zabił sześć osób. Później okazało się, że było
dwanaście ofiar śmiertelnych.
Tego dnia, na mazurskim jeziorze, najbardziej chciałem
być i najmniej obchodziło mnie mieć. Być może tego dnia byłem najbardziej w
swoim życiu podobny do wilków i do moich kotów. Wydaje mi się, że moim kotom
zależy przede wszystkim na tym, żeby mieć jedzenie. Owszem, lubią ciepło, a to
wiąże się z odpowiednim mieszkaniem, niemniej jednak najbardziej zależy im na
jedzeniu. Nie ma dla nich znaczenia, jakie są w domu meble, czy są dywany, czy
jest elektryczność i bieżąca woda. Gdyby było zapewnione jedzenie równie dobrze
mogłyby mieszkać z nami w stodole. Albo bez nas.
Ja też potrzebuję jedzenia. I ciepłego mieszkania. I
odpowiednich ubrań. Potrzebuję też książek, papieru do pisania, wiecznego pióra
i zapasu atramentu. Jest świetnie, kiedy mam w domu prąd i wodę, telefon,
laptop i dostęp do Netu. Dobrze, kiedy mam trochę gotówki i kiedy mogę od czasu
do czasu zamówić do mieszkania pizzę. No i jest wspaniale, gdy zrobię dobry
wynik w turnieju szachowym.
Bardzo różnię się od moich kotów. Mam mnóstwo potrzeb,
których one nie mają. Nie twierdzę, że większość moich potrzeb dotyczy „mieć”,
a nie „być”, bo aczkolwiek w pewnym sensie rzeczywiście dotyczy, to jednak w
istocie idzie o to, że zaspokojenie lub niezaspokojenie moich potrzeb
związanych z „mieć” składa się na moje „być”. Moje wymagania dotyczące tego,
czego potrzebuję aby zadowalająco być, są o wiele bardziej skomplikowane niż
wymagania kotów. Czy przez to może życie jest lepsze niż życie moich kotów? Czy
należę do gatunku, który rzeczywiście jest panem stworzenia? A jeśli tak, to w
jakim znaczeniu? Robert Fossier stwierdziwszy, że przecież człowiek jest żałośnie słaby fizycznie w porównaniu z
innymi istotami żywymi, pyta: być może króluje [człowiek] nad nimi duszą i
umysłem? [R. Fossier. Ludzie
średniowiecza. Wydawnictwo WAM. Kraków 2009.]
Czy człowiek
króluje nad zwierzętami duszą, to nie wiem, natomiast z pewnością króluje
umysłem. To, że ludzie mają takie a nie inne umysły, determinuje sposób i
jakość życia ludzi. Ludzie stworzyli religię, naukę, sztukę, a są to dziedziny
niedostępne dla zwierząt. Moje koty lubią grać w piłeczkę; biegają za piłką,
którą im rzucam i sprawia im to przyjemność. Ja też lubię pograć w piłkę; co
prawda nie grałem od lat, ale uprawiałem futbol i handball i pamiętam, jaką
przyjemność sprawiało mi granie. Poza tym, że lubię pograć w piłkę, lubię grać
w szachy, czytać książki, pisać teksty, rozmawiać, oglądać filmy. Moje
zwierzęta nie znajdują przyjemności w tych wszystkich rzeczach, ale nie mogą,
bo nie są w stanie grać w szachy, czytać książek, pisać tekstów i rozmawiać.
Fakt, że ludzie
stworzyli dziedziny niedostępne dla zwierząt, ma istotne konsekwencje. Idzie o
to, że ludzie potrzebują tego, co stworzyli; nie wystarczy im, że się najedzą i
że mają dobre miejsce do spania. Kiedyś byłem bezdomny. Właściwie byłem
częściowo bezdomny – miałem dobry nocleg, świetne miejsce, ale nie mogłem tam
przebywać w ciągu dnia. Przychodziłem późnym popołudniem i wychodziłem rano.
Miałem wtedy ze sobą kurtkę, dwie pary butów, dwa swetry, cztery koszule, dwie
pary spodni, bieliznę, dwa ręczniki, jedenaście książek, pióro, atrament,
notatniki, trochę swoich tekstów w teczce, kosmetyki, latarkę, radio i telefon
komórkowy. To było prawie wszystko, co w ogóle miałem. Cały ten majdan, poza
telefonem, notatnikiem i piórem, zostawiałem rano w miejscu, gdzie spałem i
wychodziłem do miasta. Większość dnia spędzałem w bibliotece. Czytałem, robiłem
notatki i zdjęcia, trochę pisałem. Wychodziłem na zewnątrz zapalić i
telefonować. W ciągu dnia nie jadłem; wtedy jadłem raz na dobę, wieczorem.
Biblioteki były
zamknięte w niedziele i święta i to były moje najtrudniejsze dni. Nie miałem
pieniędzy na knajpy czy kino, nie miałem kogo odwiedzić w mieście, więc cały
dzień chodziłem. Chodziłem po parku, po osiedlach, które znałem; najwięcej
chodziłem po parku. Mój rekord to czterdzieści dwa kilometry, które przeszedłem
w dniu, w którym biblioteki były zamknięte.
Chodząc po parku
zdałem sobie sprawę z tego, że Krówek lepiej radzi sobie na co dzień, niż ja
radziłem sobie wtedy, gdy byłem bezdomny. Krówek zdobywał jedzenie, najadł się,
pochodził po swoim terenie i spał. Niczego więcej nie potrzebował, żył zgodnie
ze swoją codzienną rutyną. Ja nie mogłem zachować swojej codziennej rutyny.
Brakowało mi domu, brakowało mi miejsca, gdzie mógłbym się zdrzemnąć, zrobić
sobie kawę. Brakowało mi moich książek. Brakowało mi ludzi; jednych bardziej,
drugich mniej. Brakowało mi konkretnych osób, ale też ludzi w ogóle, ludzi, z
którymi mógłbym porozmawiać, którym mógłbym powiedzieć ważne dla mnie rzeczy.
Byłem przekonany, że brakowało mi życia, które straciłem. Niezależnie od tego,
czy dzień spędzałem w bibliotece, czy na chodzeniu po mieście, czekałem na
późne popołudnie, pragnąłem, żeby już nadeszło, bo wtedy, późnym popołudniem,
mogłem wrócić do swojego noclegu i przez kilkanaście godzin żyć życiem
przypominającym to, które – jak mi się wydawało – straciłem. Późnym popołudniem
mogłem nałożyć dres i klapki, zrobić sobie kawy, zjeść coś, czytać, pisać,
słuchać radia. I mogłem spać.
Radziłem sobie
gorzej niż Krówek dlatego, że, w przeciwieństwie do tego kota, nie mogłem
zaspokoić swoich potrzeb. Samo chodzenie po mieście, nawet kiedy trzeba przejść
czterdzieści dwa kilometry, nie jest dla mnie czymś uciążliwym; jestem w dobrej
formie i dawałem sobie radę, ale chodzenie z tego powodu, że nie mogłem robić
niczego innego, było czymś strasznym.
Ludzie o wiele
więcej inwestują w swoje życie, niż pozostałe zwierzęta w swoje. Rowlands
pisze, że ludzie, inwestując w swoje życie więcej niż zwierzęta, „umierając,
tracą więcej niż one”. [M. Rowlands. op.cit.] Nie wiem, czy ludzie
umierając, tracą więcej niż zwierzęta, natomiast z pewnością życie zwierząt
jest, tak to ujmę, prostsze niż życie ludzi, co – moim zdaniem – nie oznacza,
że jest to życie mniej wartościowe.
Ludzkie życie, w
przeciwieństwie do życia zwierząt, obudowane jest skomplikowanym rusztowaniem,
które to życie podtrzymuje. Na rusztowanie składa się mnóstwo rzeczy – formalne
wykształcenie, praca, pieniądze, pozycja społeczna, znajomości, stałe
mieszkanie, przedmioty. Moim zdaniem ludzie zazwyczaj nie kształtują swojego
życia, tylko budują rusztowania. Ale ludzie o tym nie wiedzą. Kiedy rusztowanie
zawali się, a mnóstwo jest przyczyn, z jakich może zawalić się rusztowanie,
życie ludzkie chwieje się.
Gdy myślałem, że
straciłem swoje dawne życie, to w rzeczywistości zawaliło się moje rusztowanie,
nie straciłem jednak życia. I wtedy, kiedy zawaliło się moje rusztowanie,
bardzo chciałem umieć żyć bez rusztowania. Chciałem umieć żyć jak zwierzęta.
Jak moje koty. Jak mój pies. Wiedziałem jednak, że bez rusztowania nie dam
sobie rady, bo jestem człowiekiem, czyli małpą posiadającą najbardziej
rozwinięty umysł ze wszystkich zwierzęcych umysłów.
Kiedy człowiek ma życie
obudowane solidnym rusztowaniem, czuje się bezpiecznie, często jest mu
przyjemnie. Żeby zbudować solidne rusztowanie trzeba to umieć, mieć
predyspozycje, być pracowitym, mądrym i trzeba mieć szczęście. Czasami nie
trzeba wszystkich tych elementów, czasami wystarczają tylko niektóre z nich. Ale
nie wszyscy budują solidne rusztowania. Myślę, że wielu ludzi po prostu nie
jest w stanie obudować swojego życia solidnym rusztowaniem, z różnych powodów,
i często nie da się tym ludziom pomóc. Bo niby jak? Jaki byłby skutek tego, że
Regina Brett pojechałaby do głodujących w Somalii, w Mali i w wielu innych
miejscach, zapewniła ich, że Bóg zawsze znajdzie im pracę i udzieliła
pięćdziesięciu lekcji na temat tego, jak szukać spełnienia?
Czasami jest tak,
że solidne rusztowanie rozsypuje się i człowiek zostaje tylko ze swoim życiem.
Właśnie w takich sytuacjach, kiedy zawiodą plany, kiedy zawiodą ludzie, a
bogowie przestaną błogosławić, człowiek jest poddany najtrudniejszej próbie. Dla
mnie najciekawsi są właśnie ci, którzy są w najtrudniejszej sytuacji. Alojzy
Piontek to był górnik kopalni „Mikulczyce-Rokitnica” w Zabrzu. W roku 1971
zawalił się strop tej kopalni i Piontek został uwięziony w szczelinie. Był sam,
780 metrów pod ziemią, bez jedzenia i wody. Żuł drewno z trzonka łopaty i pił
swój mocz. Przeżył. Uwolniono go po 158 godzinach od momentu zwalenia się
stropu.
Przez sześć i pół
dnia ten człowiek nie miał żadnego rusztowania podtrzymującego jego życie, tak
sądzę. Zastanawiam się, jakim cudem przeżył i myślę, że jedyne, co miał, to
nadzieja. Może czerpał nadzieję z wiary religijnej, może podtrzymywała go
nadzieja, że wróci do swoich bliskich – tego wszystkiego nie wiem, mogło być
przecież i tak, że nie miał żadnej nadziei, a mimo wszystko przeżył. Trudno
wyobrazić sobie gorszą sytuację niż ta, w której znalazł się Piontek; niczego
nie mógł zrobić, ani poprosić o pomoc, ani próbować uciec. Przez sześć i pół
dnia żył tak, jak żyje wiele zwierząt w przemysłowych fermach hodowlanych – bez
ruchu, bez jakichkolwiek bodźców z zewnątrz, nawet bez tych kilku chwil, które
mają zwierzęta hodowlane, kiedy dostają pokarm. Był pogrzebany żywcem i
przeżył. Ciężko mi wyobrazić sobie, że człowiek może dokonać czegoś większego.
Budowanie solidnego rusztowania jest
skomplikowanym procesem. Tu istotna uwaga – nie ma takiego fenomenu, jak
self-made man. Każdego człowieka, o którym mówi się, że wszystko zawdzięcza
samemu sobie, ktoś spłodził i urodził, ktoś go karmił, wychował, nauczył
rozmaitych rzeczy, ktoś dał mu pracę, płacił pensję itd. Każdemu uznawanemu za
self-made mana bogowie dali talenty i sprawili, że matka go nie wyskrobała, że
nie umarł w wieku trzech lat na zakaźną chorobę, że nie zginął w wypadku
samochodowym. Nie ma self-made manów i nie da się zbudować solidnego
rusztowania samemu. Ludzie swoje rusztowania budują z innymi ludźmi, a chcąc
mieć pewność, że zbudują solidne rusztowanie, stawiają rusztowania podtrzymujące
rusztowania. Przykładem takich rusztowań podtrzymujących rusztowania są akty performatywne,
a zwłaszcza pewien ich rodzaj, czyli obietnice. Fundamentalną analizę aktów czy
wypowiedzi performatywnych przeprowadził John Langshaw Austin (tekst w: J. L. Austin.
Mówienie i poznawanie. PWN. Warszawa 1993). Austin o zdaniach performatywnych,
które w skrócie nazywa performatywami, pisze tak:
„Nazwa ta pochodzi oczywiście od angielskiego
>perform<, czasownika, który występuje zazwyczaj z rzeczownikiem
oznaczającym czynność – wskazuje ona, że wygłoszenie wypowiedzi jest wykonaniem
jakiejś czynności, jest czymś, o czym nie myśli się normalnie jako tylko o
powiedzeniu czegoś”.
Mówiąc inaczej – performatywy to takie akty
mowy, które jednocześnie są działaniami. Austin daje takie oto przykłady
wypowiedzi performatywnych:
- Tak (tzn. biorę tę kobietę za żonę) –
wypowiedź w czasie ceremonii zawarcia małżeństwa.
- Idę o zakład, że jutro będzie padać deszcz.
- Nadaję temu statkowi imię „Królowa Elżbieta”.
Niektóre akty performatywne są obietnicami. Kobieta
wypowiadając sakramentalne „tak”, jednocześnie bierze mężczyznę za męża,
obiecując mu tym samym miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że go
nie opuści aż do śmierci. Mężczyzna to samo obiecuje kobiecie. Scott Atran
stwierdza (S. Atran. Ewolucyjny krajobraz religii. Zakład Wydawniczy NOMOS.
Kraków 2013), że „obietnica należy do najsilniejszych narzędzi językowych
służących przekazaniu zobowiązania by w przyszłości wykonać pewien czyn”.
Relacje między ludźmi są o wiele bardziej
skomplikowane od relacji występujących między pozostałymi zwierzętami, nawet
tymi najbardziej uspołecznionymi. Zwierzęta-nie ludzie uspołecznione w
największym stopniu również obudowują swoje życie rusztowaniami; tworzą
hierarchie, zawierają sojusze, knują intrygi, współpracują na wielu polach. Zwierzęta
nie stawiają jednak rusztowań podtrzymujących rusztowania. Nie są zdolne do
wypowiedzi performatywnych, nie składają obietnic, bowiem nie mają języka. Nie pamiętam,
w której książce, ale w którejś to przeczytałem, że kot nie nazywa myszy myszą,
tylko zabija ją i zjada. Wilki czy łabędzie nie obiecują swoim partnerom tego,
że ich nie opuszczą, tylko po prostu tworzą trwałe związki monogamiczne.
Mówiąc najogólniej – te rusztowania
podtrzymujące rusztowania, to nic innego, jak umowy i obietnice. Ludzie umawiają
się w rozmaitych sprawach. Wiele z tych umów zostaje niedotrzymanych, wiele
rusztowań podtrzymujących rusztowania wali się z hukiem, niemniej jednak ludzie
ciągle stawiają rusztowania przy rusztowaniach, bo nie umieją inaczej żyć. Od
bardzo dawna nie umieją. Być może konieczność stawiania rusztowań przy
rusztowaniach jest warunkiem koniecznym do bycia człowiekiem.
To, że zwierzęta nie budują rusztowań
podtrzymujących rusztowania, a ludzie takie rusztowania stawiają, ma istotne konsekwencje
w relacjach między ludźmi i zwierzętami-nie ludźmi. Kiedy człowiek bierze do
domu psa czy kota, nie oczekuje, że zwierzak będzie zajmować określoną pozycję społeczną, że będzie dobrze zarabiać, że w razie potrzeby wspomoże dobrym
słowem. Ludzie nie oczekują od zwierząt składania obietnic, a zwierzęta żadnych
obietnic ludziom nie składają i nie oczekują obietnic od ludzi. Ludzie kochają
swoje zwierzęta, opiekują się nimi, budują rusztowania w swoich relacjach ze
zwierzętami, ale nie stawiają rusztowań przy rusztowaniach. W relacjach ze
zwierzętami wypowiedzi performatywne są bezużyteczne. Nic nie da, że będziesz
zapewniał kota o tym, iż go kochasz, że jest dla ciebie ważny, że będziesz z
nim na zawsze. Jedyne, co możesz zrobić, to dbać o swojego zwierzaka, dobrze go
karmić, leczyć kiedy trzeba, zapewnić jak najlepsze warunki.
Kiedy mówię o zwierzętach trudno mi uniknąć
antropomorfizowania, jak chyba każdemu, więc powiem tak, jak umiem. Idzie o to,
że zwierzę może cierpieć z powodu tego, co zrobi człowiek, ale w tym cierpieniu
nie ma jednego elementu, który czasami występuje w cierpieniu człowieka: zwierzę
cierpi z powodu tego, że człowiek je rani, albo głodzi, albo oddaje do
schroniska, ale nie cierpi dlatego, że zawiodło się na człowieku, który złożył
zwierzęciu obietnicę i nie dotrzymał jej – zwierzę nie cierpi z powodu tego, że
wzięło na serio to, co człowiek mu obiecał. Mówiąc precyzyjniej – zwierzęta, w
przeciwieństwie do ludzi, nie cierpią z powodu samego faktu, iż człowiek nie
dotrzymał obietnicy złożonej zwierzęciu. Zwierzęta są zatem w lepszej sytuacji
niż ludzie.
Koledze, który jest filozofem, posłałem swój
tekst pt. „Filozof i wilk. Dlaczego niektórzy ludzie nie lubią tej książki”.
Kolega tekst przeczytał i odpisał mi tak: - No cóż, nie chciałbym być wilkiem.
Próbuję zrozumieć, dlaczego ten mój kolega
nie chciałby być wilkiem i wolałby być człowiekiem. Próbuję zrozumieć, dlaczego
ja też wolałbym być człowiekiem. Nie wiem, czy zrozumiem, ale napiszę o tym.