czwartek, 5 lutego 2015

Być

Parę lat temu, gdy mieszkaliśmy kilkaset kilometrów od miejsca, w którym mieszkamy teraz, poznaliśmy Krówka, wielkiego, biało-czarnego kocura żyjącego na podwórku. Krówek miał swoje miejsce do spania na schodkach przy okienku piwnicznym; ktoś to miejsce zadaszył, ktoś podrzucił koc i tak sobie Krówek żył polując, chodząc na dziewczyny, wypraszając jedzenie od ludzi mieszkających na jego podwórku i leniuchując, kiedy był najedzony.

Podrzucaliśmy Krówkowi jedzenie, nie bardzo regularnie, ale nie mieliśmy wyrzutów sumienia, bo kot radził sobie znakomicie i był dość tłusty. Nie pozwalał nam podejść do siebie bliżej niż na jakieś pięć metrów. Wychodziłem z jedzeniem, Krówek odchodził kilka metrów dalej, zostawiałem pokarm i wycofywałem się, Krówek podchodził i jadł. Mogłem go obserwować z odległości nie mniejszej, niż około pięć metrów, bo taki był dystans ucieczki Krówka. Dystans ucieczki to najmniejsza odległość, na jaka zwierzę pozwoli podejść do siebie swoim wrogom, w tym człowiekowi, przy czym chodzi o zwierzę funkcjonujące w swoim naturalnym siedlisku, a nie na przykład w klatce w ZOO. Richard Dawkins twierdzi, że dystans ucieczki najlepiej mierzyć wtedy, gdy zwierzę je posiłek. Każdy zwierzak kombinuje tak, że podczas posiłku nie opłaca się uciekać zbyt wcześnie, bo wtedy traci się jedzenie, ani zbyt późno, bo wtedy można stracić życie. Zwierzę musi znaleźć optymalne rozwiązanie, musi znaleźć właściwą odpowiedź na pytanie o to, co stanowi większe zagrożenie: bycie zjedzonym, czy bycie nienajedzonym. [R. Dawkins. Najwspanialsze widowisko świata. Świadectwo ewolucji. Wydawnictwo CiS. Stare Groszki 2010.]

Któregoś wieczoru wracaliśmy do domu z zakupami, a było to w zimie, przy ponad dwudziestostopniowym mrozie. Na kontenerze na śmieci siedział Krówek. Grzał się, bo z kotłowni do tego kontenera wyrzucali gorący popiół z pieca. Minęliśmy kontener w odległości niespełna metra, a kot nie uciekł, co więcej – zaczął przejmująco miauczeć. Uznaliśmy, że Krówek nas woła. Wzięliśmy go na ręce, zanieśliśmy na klatkę schodową, wpakowaliśmy do plastikowego pojemnika i zawieźliśmy do doktora. Doktor Krówka zbadał, stwierdził, że kot jest poważnie chory, zaaplikował dwa zastrzyki i powiedział, że może Krówek jakoś się wykaraska. Zapytałem, jak podczas tak mroźnej zimy radzą sobie te koty, które nie mieszkają w domach z ludźmi, na co doktor odparł: - Panie, to są zwierzęta, dają sobie radę w różnych ciężkich warunkach. Do dzisiaj często myślę o tym, co powiedział ten doktor.

W naszym mieście była stadnina koni, bardzo dobra stadnina. Wiedzieliśmy, że mieszkają tam koty i psy, które potrzebowały pomocy, ciepłego miejsca na zimę i jedzenia. Zawieźliśmy tam Krówka dwa dni przed wigilią Bożego Narodzenia, zostawiliśmy też dużo kociego pokarmu i wyjechaliśmy na święta. Dobrze tam było kocurowi. Odwiedziliśmy go na początku stycznia, po powrocie z ferii. Krówek był zdrowy, znakomicie odnalazł sie w stajni. Mieszkał tam do wiosny, po czym wrócił na swoje podwórko. Kolegowaliśmy się z Krówkiem do czasu naszej wyprowadzki.

„Panie, to są zwierzęta, dają sobie radę w różnych ciężkich warunkach”. Dzisiaj wiem o zwierzętach więcej, niż wiedziałem wtedy, gdy pomagaliśmy Krówkowi i słowa doktora nabierają dla mnie coraz większej wagi. Wyobraźcie sobie, że nie macie domu, nie macie rodziny, ani przyjaciół, nie macie nikogo, kto dałby wam dach nad głową i nakarmił was, nie macie pieniędzy. Macie tylko to, w co jesteście ubrani. Na dworze jest minus dwadzieścia stopni. Załóżmy, że nie możecie pójść do przytułku, ani na policję, ani na plebanię – nigdzie nie możecie pójść po pomoc, bo nie znacie języka ani żadnego innego sposobu komunikacji z ludźmi. Jak dalibyście sobie radę? Gdzie byście spali? Co byście jedli? Co robilibyście z czasem? Jak długo dalibyście sobie radę?

Mark Rowlands pisze tak, przy czym istotne jest, że kiedy pisze o małpach, to odnosi się to również do ludzi:

Idea, że sens życia jest czymś, co można posiadać, stanowi, jak podejrzewam, dziedzictwo naszej zachłannej małpiej duszy. Dla małpy posiadanie jest czymś bardzo ważnym. Ocenia ona siebie według stanu posiadania. Ale dla wilka najważniejsze jest raczej być niż mieć. Dla wilka liczy się nie to, by coś posiadać ani też nie ilość. Dla niego ważne jest być wilkiem pewnego rodzaju. (…)
Tego, co najważniejsze w życiu, nie da się w żaden sposób posiadać. Sens życia znaleźć można właśnie w tym, co jest niedostępne istotom żyjącym w czasie: w chwilach. Dlatego właśnie tak trudno nam wskazać przekonujący sens naszego życia. Chwile to jedyna rzecz, której my małpy nie możemy mieć. [M. Rowlands. M. Rowlands. Filozof i wilk. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2011.]

Nie byłem na wojnie, nie miałem zawału serca, nie przeżyłem wypadku samochodowego. Raz tylko liczyłem się z tym, że umrę. Bałem się, że umrę. To było 21 sierpnia 2007 roku, na Mazurach. Byliśmy na jeziorze w kajakach – ja z żoną w jednym, a Kuba, nasz przyjaciel, w drugim. Zrobiło się ciemno w dwie minuty. Rozgrzmiało się i lunęło. Zerwał się potężny wiatr. Uciekaliśmy do małej zatoczki. Bałem się, że nie damy rady. Bałem się, że umrę. Nie wyświetlił mi się w głowie żaden film z całym moim życiem, myślałem tylko o tym, żeby żona dała radę się uratować i żebym ja się uratował. I o tym, że gdy umrę, moim bliskim będzie smutno, że będą płakać. Myślałem o mojej mamie. Jedyne, co miałem do zrobienia, to dopłynąć do brzegu. Niczego więcej nie miałem do zrobienia. Nie zawracałem sobie głowy niczym innym. To była prosta, klarowna sytuacja: dopłynę do brzegu – żyję, nie dopłynę – nie żyję. Nie obchodziło mnie to, kto rządzi w Polsce, ani jaki jest kurs franka szwajcarskiego, ani teorie na temat powstania świata. Chciałem tylko dopłynąć do brzegu. Byłem jak zwierzę – chciałem żyć. Chciałem być.

Dopłynęliśmy do brzegu. Ludzie z Nysy zaprosili nas na swoją łódkę, dali nam kawy, poczęstowali leczo z ryżem i ciastkami. Kubę zwiało na drugą stronę jeziora i popłynęła za nim łódź, uratowali go, dali mu ciepły makaron z sosem – ekipa młodych ludzi z RPA.

Wróciliśmy do domu, otworzyliśmy telewizor, w telewizji powiedzieli, że biały szkwał zabił sześć osób. Później okazało się, że było dwanaście ofiar śmiertelnych.

Tego dnia, na mazurskim jeziorze, najbardziej chciałem być i najmniej obchodziło mnie mieć. Być może tego dnia byłem najbardziej w swoim życiu podobny do wilków i do moich kotów. Wydaje mi się, że moim kotom zależy przede wszystkim na tym, żeby mieć jedzenie. Owszem, lubią ciepło, a to wiąże się z odpowiednim mieszkaniem, niemniej jednak najbardziej zależy im na jedzeniu. Nie ma dla nich znaczenia, jakie są w domu meble, czy są dywany, czy jest elektryczność i bieżąca woda. Gdyby było zapewnione jedzenie równie dobrze mogłyby mieszkać z nami w stodole. Albo bez nas.

Ja też potrzebuję jedzenia. I ciepłego mieszkania. I odpowiednich ubrań. Potrzebuję też książek, papieru do pisania, wiecznego pióra i zapasu atramentu. Jest świetnie, kiedy mam w domu prąd i wodę, telefon, laptop i dostęp do Netu. Dobrze, kiedy mam trochę gotówki i kiedy mogę od czasu do czasu zamówić do mieszkania pizzę. No i jest wspaniale, gdy zrobię dobry wynik w turnieju szachowym.

Bardzo różnię się od moich kotów. Mam mnóstwo potrzeb, których one nie mają. Nie twierdzę, że większość moich potrzeb dotyczy „mieć”, a nie „być”, bo aczkolwiek w pewnym sensie rzeczywiście dotyczy, to jednak w istocie idzie o to, że zaspokojenie lub niezaspokojenie moich potrzeb związanych z „mieć” składa się na moje „być”. Moje wymagania dotyczące tego, czego potrzebuję aby zadowalająco być, są o wiele bardziej skomplikowane niż wymagania kotów. Czy przez to może życie jest lepsze niż życie moich kotów? Czy należę do gatunku, który rzeczywiście jest panem stworzenia? A jeśli tak, to w jakim znaczeniu? Robert Fossier stwierdziwszy, że przecież człowiek jest żałośnie słaby fizycznie w porównaniu z innymi istotami żywymi, pyta: być może króluje [człowiek] nad nimi duszą i umysłem? [R. Fossier. Ludzie średniowiecza. Wydawnictwo WAM. Kraków 2009.]

Czy człowiek króluje nad zwierzętami duszą, to nie wiem, natomiast z pewnością króluje umysłem. To, że ludzie mają takie a nie inne umysły, determinuje sposób i jakość życia ludzi. Ludzie stworzyli religię, naukę, sztukę, a są to dziedziny niedostępne dla zwierząt. Moje koty lubią grać w piłeczkę; biegają za piłką, którą im rzucam i sprawia im to przyjemność. Ja też lubię pograć w piłkę; co prawda nie grałem od lat, ale uprawiałem futbol i handball i pamiętam, jaką przyjemność sprawiało mi granie. Poza tym, że lubię pograć w piłkę, lubię grać w szachy, czytać książki, pisać teksty, rozmawiać, oglądać filmy. Moje zwierzęta nie znajdują przyjemności w tych wszystkich rzeczach, ale nie mogą, bo nie są w stanie grać w szachy, czytać książek, pisać tekstów i rozmawiać.

Fakt, że ludzie stworzyli dziedziny niedostępne dla zwierząt, ma istotne konsekwencje. Idzie o to, że ludzie potrzebują tego, co stworzyli; nie wystarczy im, że się najedzą i że mają dobre miejsce do spania. Kiedyś byłem bezdomny. Właściwie byłem częściowo bezdomny – miałem dobry nocleg, świetne miejsce, ale nie mogłem tam przebywać w ciągu dnia. Przychodziłem późnym popołudniem i wychodziłem rano. Miałem wtedy ze sobą kurtkę, dwie pary butów, dwa swetry, cztery koszule, dwie pary spodni, bieliznę, dwa ręczniki, jedenaście książek, pióro, atrament, notatniki, trochę swoich tekstów w teczce, kosmetyki, latarkę, radio i telefon komórkowy. To było prawie wszystko, co w ogóle miałem. Cały ten majdan, poza telefonem, notatnikiem i piórem, zostawiałem rano w miejscu, gdzie spałem i wychodziłem do miasta. Większość dnia spędzałem w bibliotece. Czytałem, robiłem notatki i zdjęcia, trochę pisałem. Wychodziłem na zewnątrz zapalić i telefonować. W ciągu dnia nie jadłem; wtedy jadłem raz na dobę, wieczorem.

Biblioteki były zamknięte w niedziele i święta i to były moje najtrudniejsze dni. Nie miałem pieniędzy na knajpy czy kino, nie miałem kogo odwiedzić w mieście, więc cały dzień chodziłem. Chodziłem po parku, po osiedlach, które znałem; najwięcej chodziłem po parku. Mój rekord to czterdzieści dwa kilometry, które przeszedłem w dniu, w którym biblioteki były zamknięte.

Chodząc po parku zdałem sobie sprawę z tego, że Krówek lepiej radzi sobie na co dzień, niż ja radziłem sobie wtedy, gdy byłem bezdomny. Krówek zdobywał jedzenie, najadł się, pochodził po swoim terenie i spał. Niczego więcej nie potrzebował, żył zgodnie ze swoją codzienną rutyną. Ja nie mogłem zachować swojej codziennej rutyny. Brakowało mi domu, brakowało mi miejsca, gdzie mógłbym się zdrzemnąć, zrobić sobie kawę. Brakowało mi moich książek. Brakowało mi ludzi; jednych bardziej, drugich mniej. Brakowało mi konkretnych osób, ale też ludzi w ogóle, ludzi, z którymi mógłbym porozmawiać, którym mógłbym powiedzieć ważne dla mnie rzeczy. Byłem przekonany, że brakowało mi życia, które straciłem. Niezależnie od tego, czy dzień spędzałem w bibliotece, czy na chodzeniu po mieście, czekałem na późne popołudnie, pragnąłem, żeby już nadeszło, bo wtedy, późnym popołudniem, mogłem wrócić do swojego noclegu i przez kilkanaście godzin żyć życiem przypominającym to, które – jak mi się wydawało – straciłem. Późnym popołudniem mogłem nałożyć dres i klapki, zrobić sobie kawy, zjeść coś, czytać, pisać, słuchać radia. I mogłem spać.

Radziłem sobie gorzej niż Krówek dlatego, że, w przeciwieństwie do tego kota, nie mogłem zaspokoić swoich potrzeb. Samo chodzenie po mieście, nawet kiedy trzeba przejść czterdzieści dwa kilometry, nie jest dla mnie czymś uciążliwym; jestem w dobrej formie i dawałem sobie radę, ale chodzenie z tego powodu, że nie mogłem robić niczego innego, było czymś strasznym.

Ludzie o wiele więcej inwestują w swoje życie, niż pozostałe zwierzęta w swoje. Rowlands pisze, że ludzie, inwestując w swoje życie więcej niż zwierzęta, „umierając, tracą więcej niż one”. [M. Rowlands. op.cit.] Nie wiem, czy ludzie umierając, tracą więcej niż zwierzęta, natomiast z pewnością życie zwierząt jest, tak to ujmę, prostsze niż życie ludzi, co – moim zdaniem – nie oznacza, że jest to życie mniej wartościowe.

Ludzkie życie, w przeciwieństwie do życia zwierząt, obudowane jest skomplikowanym rusztowaniem, które to życie podtrzymuje. Na rusztowanie składa się mnóstwo rzeczy – formalne wykształcenie, praca, pieniądze, pozycja społeczna, znajomości, stałe mieszkanie, przedmioty. Moim zdaniem ludzie zazwyczaj nie kształtują swojego życia, tylko budują rusztowania. Ale ludzie o tym nie wiedzą. Kiedy rusztowanie zawali się, a mnóstwo jest przyczyn, z jakich może zawalić się rusztowanie, życie ludzkie chwieje się.

Gdy myślałem, że straciłem swoje dawne życie, to w rzeczywistości zawaliło się moje rusztowanie, nie straciłem jednak życia. I wtedy, kiedy zawaliło się moje rusztowanie, bardzo chciałem umieć żyć bez rusztowania. Chciałem umieć żyć jak zwierzęta. Jak moje koty. Jak mój pies. Wiedziałem jednak, że bez rusztowania nie dam sobie rady, bo jestem człowiekiem, czyli małpą posiadającą najbardziej rozwinięty umysł ze wszystkich zwierzęcych umysłów.

Kiedy człowiek ma życie obudowane solidnym rusztowaniem, czuje się bezpiecznie, często jest mu przyjemnie. Żeby zbudować solidne rusztowanie trzeba to umieć, mieć predyspozycje, być pracowitym, mądrym i trzeba mieć szczęście. Czasami nie trzeba wszystkich tych elementów, czasami wystarczają tylko niektóre z nich. Ale nie wszyscy budują solidne rusztowania. Myślę, że wielu ludzi po prostu nie jest w stanie obudować swojego życia solidnym rusztowaniem, z różnych powodów, i często nie da się tym ludziom pomóc. Bo niby jak? Jaki byłby skutek tego, że Regina Brett pojechałaby do głodujących w Somalii, w Mali i w wielu innych miejscach, zapewniła ich, że Bóg zawsze znajdzie im pracę i udzieliła pięćdziesięciu lekcji na temat tego, jak szukać spełnienia?

Czasami jest tak, że solidne rusztowanie rozsypuje się i człowiek zostaje tylko ze swoim życiem. Właśnie w takich sytuacjach, kiedy zawiodą plany, kiedy zawiodą ludzie, a bogowie przestaną błogosławić, człowiek jest poddany najtrudniejszej próbie. Dla mnie najciekawsi są właśnie ci, którzy są w najtrudniejszej sytuacji. Alojzy Piontek to był górnik kopalni „Mikulczyce-Rokitnica” w Zabrzu. W roku 1971 zawalił się strop tej kopalni i Piontek został uwięziony w szczelinie. Był sam, 780 metrów pod ziemią, bez jedzenia i wody. Żuł drewno z trzonka łopaty i pił swój mocz. Przeżył. Uwolniono go po 158 godzinach od momentu zwalenia się stropu.

Przez sześć i pół dnia ten człowiek nie miał żadnego rusztowania podtrzymującego jego życie, tak sądzę. Zastanawiam się, jakim cudem przeżył i myślę, że jedyne, co miał, to nadzieja. Może czerpał nadzieję z wiary religijnej, może podtrzymywała go nadzieja, że wróci do swoich bliskich – tego wszystkiego nie wiem, mogło być przecież i tak, że nie miał żadnej nadziei, a mimo wszystko przeżył. Trudno wyobrazić sobie gorszą sytuację niż ta, w której znalazł się Piontek; niczego nie mógł zrobić, ani poprosić o pomoc, ani próbować uciec. Przez sześć i pół dnia żył tak, jak żyje wiele zwierząt w przemysłowych fermach hodowlanych – bez ruchu, bez jakichkolwiek bodźców z zewnątrz, nawet bez tych kilku chwil, które mają zwierzęta hodowlane, kiedy dostają pokarm. Był pogrzebany żywcem i przeżył. Ciężko mi wyobrazić sobie, że człowiek może dokonać czegoś większego.

Budowanie solidnego rusztowania jest skomplikowanym procesem. Tu istotna uwaga – nie ma takiego fenomenu, jak self-made man. Każdego człowieka, o którym mówi się, że wszystko zawdzięcza samemu sobie, ktoś spłodził i urodził, ktoś go karmił, wychował, nauczył rozmaitych rzeczy, ktoś dał mu pracę, płacił pensję itd. Każdemu uznawanemu za self-made mana bogowie dali talenty i sprawili, że matka go nie wyskrobała, że nie umarł w wieku trzech lat na zakaźną chorobę, że nie zginął w wypadku samochodowym. Nie ma self-made manów i nie da się zbudować solidnego rusztowania samemu. Ludzie swoje rusztowania budują z innymi ludźmi, a chcąc mieć pewność, że zbudują solidne rusztowanie, stawiają rusztowania podtrzymujące rusztowania. Przykładem takich rusztowań podtrzymujących rusztowania są akty performatywne, a zwłaszcza pewien ich rodzaj, czyli obietnice. Fundamentalną analizę aktów czy wypowiedzi performatywnych przeprowadził John Langshaw Austin (tekst w: J. L. Austin. Mówienie i poznawanie. PWN. Warszawa 1993). Austin o zdaniach performatywnych, które w skrócie nazywa performatywami, pisze tak:

„Nazwa ta pochodzi oczywiście od angielskiego >perform<, czasownika, który występuje zazwyczaj z rzeczownikiem oznaczającym czynność – wskazuje ona, że wygłoszenie wypowiedzi jest wykonaniem jakiejś czynności, jest czymś, o czym nie myśli się normalnie jako tylko o powiedzeniu czegoś”.

Mówiąc inaczej – performatywy to takie akty mowy, które jednocześnie są działaniami. Austin daje takie oto przykłady wypowiedzi performatywnych:

- Tak (tzn. biorę tę kobietę za żonę) – wypowiedź w czasie ceremonii zawarcia małżeństwa.
- Idę o zakład, że jutro będzie padać deszcz.
- Nadaję temu statkowi imię „Królowa Elżbieta”.

Niektóre akty performatywne są obietnicami. Kobieta wypowiadając sakramentalne „tak”, jednocześnie bierze mężczyznę za męża, obiecując mu tym samym miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że go nie opuści aż do śmierci. Mężczyzna to samo obiecuje kobiecie. Scott Atran stwierdza (S. Atran. Ewolucyjny krajobraz religii. Zakład Wydawniczy NOMOS. Kraków 2013), że „obietnica należy do najsilniejszych narzędzi językowych służących przekazaniu zobowiązania by w przyszłości wykonać pewien czyn”.

Relacje między ludźmi są o wiele bardziej skomplikowane od relacji występujących między pozostałymi zwierzętami, nawet tymi najbardziej uspołecznionymi. Zwierzęta-nie ludzie uspołecznione w największym stopniu również obudowują swoje życie rusztowaniami; tworzą hierarchie, zawierają sojusze, knują intrygi, współpracują na wielu polach. Zwierzęta nie stawiają jednak rusztowań podtrzymujących rusztowania. Nie są zdolne do wypowiedzi performatywnych, nie składają obietnic, bowiem nie mają języka. Nie pamiętam, w której książce, ale w którejś to przeczytałem, że kot nie nazywa myszy myszą, tylko zabija ją i zjada. Wilki czy łabędzie nie obiecują swoim partnerom tego, że ich nie opuszczą, tylko po prostu tworzą trwałe związki monogamiczne.

Mówiąc najogólniej – te rusztowania podtrzymujące rusztowania, to nic innego, jak umowy i obietnice. Ludzie umawiają się w rozmaitych sprawach. Wiele z tych umów zostaje niedotrzymanych, wiele rusztowań podtrzymujących rusztowania wali się z hukiem, niemniej jednak ludzie ciągle stawiają rusztowania przy rusztowaniach, bo nie umieją inaczej żyć. Od bardzo dawna nie umieją. Być może konieczność stawiania rusztowań przy rusztowaniach jest warunkiem koniecznym do bycia człowiekiem.

To, że zwierzęta nie budują rusztowań podtrzymujących rusztowania, a ludzie takie rusztowania stawiają, ma istotne konsekwencje w relacjach między ludźmi i zwierzętami-nie ludźmi. Kiedy człowiek bierze do domu psa czy kota, nie oczekuje, że zwierzak będzie zajmować określoną pozycję społeczną, że będzie dobrze zarabiać, że w razie potrzeby wspomoże dobrym słowem. Ludzie nie oczekują od zwierząt składania obietnic, a zwierzęta żadnych obietnic ludziom nie składają i nie oczekują obietnic od ludzi. Ludzie kochają swoje zwierzęta, opiekują się nimi, budują rusztowania w swoich relacjach ze zwierzętami, ale nie stawiają rusztowań przy rusztowaniach. W relacjach ze zwierzętami wypowiedzi performatywne są bezużyteczne. Nic nie da, że będziesz zapewniał kota o tym, iż go kochasz, że jest dla ciebie ważny, że będziesz z nim na zawsze. Jedyne, co możesz zrobić, to dbać o swojego zwierzaka, dobrze go karmić, leczyć kiedy trzeba, zapewnić jak najlepsze warunki.

Kiedy mówię o zwierzętach trudno mi uniknąć antropomorfizowania, jak chyba każdemu, więc powiem tak, jak umiem. Idzie o to, że zwierzę może cierpieć z powodu tego, co zrobi człowiek, ale w tym cierpieniu nie ma jednego elementu, który czasami występuje w cierpieniu człowieka: zwierzę cierpi z powodu tego, że człowiek je rani, albo głodzi, albo oddaje do schroniska, ale nie cierpi dlatego, że zawiodło się na człowieku, który złożył zwierzęciu obietnicę i nie dotrzymał jej – zwierzę nie cierpi z powodu tego, że wzięło na serio to, co człowiek mu obiecał. Mówiąc precyzyjniej – zwierzęta, w przeciwieństwie do ludzi, nie cierpią z powodu samego faktu, iż człowiek nie dotrzymał obietnicy złożonej zwierzęciu. Zwierzęta są zatem w lepszej sytuacji niż ludzie.

Koledze, który jest filozofem, posłałem swój tekst pt. „Filozof i wilk. Dlaczego niektórzy ludzie nie lubią tej książki”. Kolega tekst przeczytał i odpisał mi tak: - No cóż, nie chciałbym być wilkiem.


Próbuję zrozumieć, dlaczego ten mój kolega nie chciałby być wilkiem i wolałby być człowiekiem. Próbuję zrozumieć, dlaczego ja też wolałbym być człowiekiem. Nie wiem, czy zrozumiem, ale napiszę o tym.