Smutno. Na mieście mało ludzi. A jak już ludzie na to miasto wyjdą, to się kłócą. Jedna pani nakrzyczała na jednego panu, że on maski nie nosi, a ten pan się zdenerwował i zadał tej pani silny cios w szczękę, no to ta pani na chodnik upadła.
A w sklepie jedni ludzie krzyczą na innych ludzi, żeby ci inni ludzie nie zbliżali się za bardzo do tych, co krzyczą, bo mamy być daleko od siebie, a nie blisko siebie.
Między dziesiątą rano a południem do sklepu
nie wolno wchodzić ludziom, którzy nie mają jeszcze co najmniej sześćdziesięciu
lat, ale tym, którzy mają co najmniej sześćdziesiąt lat wolno wchodzić do
sklepu, kiedy chcą.
Do kościoła nie każdy może pójść, bo jak w
kościele uzbiera się tylu ludzi, ilu może w kościele przebywać, to już nikomu
innemu do kościoła nie wolno wejść; tym, co przyjdą za późno, nie wolno we mszy uczestniczyć, ani się
wyspowiadać, ani komunii świętej przyjąć. Nie wolno im pobyć z Panem Bogiem w
kościele.
Karetki nie chcą przyjeżdżać do chorych
ludzi. I jakaś piętnastoletnia dziewczyna umarła, bo przez dwa dni karetka do
niej nie chciała przyjechać. Wielu ludzi umarło, bo karetka do nich nie chciała
przyjechać.
A właściciel restauracji powiesił się w
swojej knajpie. On kupił jakiś pałacyk, wyremontował go, zrobił z tego
restaurację, ale dostał zakaz prowadzenia interesu, więc się powiesił.
Nie wolno jeździć na nartach na stokach
przeznaczonych do jeżdżenia na nartach.
Nie wolno pójść na piwo do knajpy z
przyjacielem, ani z dziewczyną, ani samemu; z nikim nie wolno pójść do knajpy
na piwo.
Dzieciom nie wolno chodzić do szkoły. Nie
wolno im w szkole uczyć się, spotykać się z przyjaciółmi, grać w piłkę,
rozrabiać.
Na święta Bożego Narodzenia nie można spotkać
się w domu z tyloma ludźmi, z iloma chciałoby się spotkać. Wielu samotnych
ludzi spędzi święta samotnie, bo nie wolno im pójść do domu tych, którzy
chętnie ugościliby samotnych.
Smutno. Ale jak ma nie być smutno, kiedy
dzisiaj, 13 grudnia, Jaruzelski wprowadził stan wojenny?