piątek, 26 maja 2017

Tribute to the Dog

W roku 1870 amerykański senator, George Graham Vest wygłosił przed sądem piękną mowę. Cała historia opisana jest tutaj:


A to mowa Vesta:


Najlepszy przyjaciel, jakiego człowiek ma na świecie, może zwrócić się przeciwko niemu i stać się jego wrogiem. Syn czy córka, rodzone dziecko chowane z miłością i pieczołowitością, może okazać się niewdzięczne. Ci, co są dla nas najbliżsi i najdrożsi, ci, w których z ufnością lokujemy nasze szczęście i dobre imię, mogą zawieść naszą wiarę. Majątek jakikolwiek posiada może zniknąć; pieniądz zwykle ucieka wówczas, gdy się go najbardziej potrzebuje. Dobre imię można stracić w jednej chwili źle przemyślanego czynu. Ludzie, którzy są gotowi płaszczyć się w hołdzie przed nami gdy powodzenie nam sprzyja, ci sami ludzie mogą być pierwszymi, którzy cisną w nas kamieniem złości, gdy chmury niepowodzenia skłębią się nad naszymi głowami. Jedynym, całkowicie pozbawionym egoizmu przyjacielem, jakiego człowiek może mieć w tym egoistycznym świecie, jedynym, który go nigdy nie opuści, jedynym, który nigdy nie odpłaci niewdzięcznością i zdradą, jest jego pies. Pies człowieka pozostaje przy nim w dobrobycie i w nędzy, w zdrowiu i w chorobie. Będzie on spał na zimnej ziemi, gdzie lodowate wiatry wieją, a śnieg zacina okrutnie, aby tylko pozostać w pobliżu swego pana. Będzie on całował rękę, która nie ma dla niego pożywienia; będzie lizał rany i blizny, jakie nabywa się w zmaganiach z przeciwnościami tego świata. Strzeże on snu swego pana-nędzarza, jak gdyby był on księciem. Gdy wszyscy inni przyjaciele opuszczą, on zostanie. Gdy skarby ulecą, a sława legnie, on pozostanie tak stały w swej miłości, jak słońce w swej podróży po niebiosach. Jeśli los uczyni pana wyrzutkiem świata, bez przyjaciół i bez domu, wierny pies nie poprosi o większą łaskę, jak o prawo towarzyszenia mu w niedoli, by strzec go przed niebezpieczeństwem, by walczyć z jego nieprzyjaciółmi. A gdy przyjdzie chwila ostatniego aktu i śmierć weźmie pana w swoje objęcia, a jego ciało legnie w zimnej ziemi, nie jest ważne, że wszyscy inni przyjaciele pójdą swoimi drogami; tam, u grobu, pozostanie szlachetny pies, z głową wtuloną między łapy, o oczach smutnych, lecz otwartych w bacznej czujności, wierny i szczery nawet w śmierci.

wtorek, 23 maja 2017

Kociarze, kociarki, stopy, cycki, radiowa Jedynka. Cycki znalazły się w tytule w celu przyciągnięcia czytelników

Siedzimy sobie w takiej knajpie jednej, w ogródku, bo w środku jarać fajek nie wolno. Jest nas siedmioro, sześć bab i ja. Skąd taki skład? Ano stąd, że jest to spotkanie kociarzy, a właściwie kociarek i mnie. Żadnego parytetu płciowego przy naszym podwójnym stoliku (w knajpach jeszcze wolno przysunąć jeden stolik do drugiego, przynajmniej w niektórych) rzecz jasna nie ma, no ale jakim cudem może być parytet na spotkaniu kociarzy? Jest oczywiste, że chłopy kochają koty bardziej, a baby kochają koty mniej, ale baby w kwestii kotów są aktywniejsze i stąd wrażenie, że to baby są bardziej zakochane w kociołkach.

Dowód na tezę mówiącą o tym, że chłopy bardziej kochają kociołki jest taki, że przeprowadziłem badania na reprezentatywnej grupie dziewięciorga kociarzy, w której to grupie było czterech chłopów i pięć bab, no i wyniki badań są takie, że na pytanie o to, czy za swojego kocika oddałabyś/oddałbyś serce i duszę i czy za swoim kocikiem skakałabyś/skakałbyś do pożaru, czterech chłopów odpowiedziało, że za swojego kotka oddaliby serce i duszę i skakaliby za nim do pożaru (ja byłem w tej czwórce, bo siebie też zbadałem), natomiast tylko jedna baba zadeklarowała, że za swoim kociołkiem skakałaby do pożaru i oddałaby za niego serce i duszę (ta baba ma takie cycki, że, jak to mówią, Dżizas Krajst!), trzy baby powiedziały, że za swojego kociołka oddałyby serce i duszę, ale nie skakałyby za nim do pożaru, a jedna baba powiedziała, że za swojego kotka nie skakałaby do pożaru, natomiast oddałaby za niego serce, ale duszy już nie, bo nie wierzy w istnienie takiego x, że x jest duszą (ta baba, co nie wierzy w istnienie takiego x, że x jest duszą, też ma fest cycki, ale nie takie fest jak ta, co zadeklarowała, że za swoim kociołkiem skakałaby do pożaru i oddałaby za niego serce i duszę).

Dobra, parytetu przy naszym podwojonym stoliku nie było, ale gadaliśmy sobie miło, a ja szlugi jarałem, co było mi miłe, aczkolwiek wolę jarać szlugi w pomieszczeniu, kiedy mogę się w dymie wędzić, niż na zwenątrz, kiedy mi dym wiatr rozwiewa, wiatr, co to dmie kędy chce albo jakoś tak.

Siedzimy sobie zatem w tej knajpie, siedzimy, gadamy najpierw o kotkach a później coraz bardziej nie o kotkach, tylko o innych tematach (zawsze tak jest na spotkaniach kociarzy, czy - mówiąc precyzyjniej - na spotkaniach kociarek i mnie, wyrusa), ja babom się przypatruję, to podziwiam co jakaś powie, ale jeszcze bardziej podziwiam jak jakaś nogę fikuśnie na drugą nogę założy, a znowu inna w sandałach jest i stopy ma takie, że nie trzeba szukać śliczniejszych (czy jak ktoś lubi stopy, to jest fetyszystą, a jak lubi cycki, to nie jest fetyszystą, czy może jest tak, że jak ktoś lubi cokolwiek to jest fetyszystą?), a jeszcze inna ma głos taki, że lepszy od głosu Anny Romantowskiej i, czemu trudno dać wiarę, wcale nie gorszy od głosu Małgorzaty Pęcińskiej. Tak czy siak mam co robić w tej knajpie, a tu na dodatek knajpa przez głośniki radiową Jedynkę puszcza; nie didżejów radiowych, nie jakieś pierdoły, tylko Jedynkę, co to jest takim programem, w którym jeszcze od czasu do czasu gadają; mądrzej lub głupiej, niemniej jednak gadają, a przecież - i to jest moja mocna teza - radio jest od tego, żeby gadać.

Gadali w tej Jedynce o tym, czy rasizm jest w Polsce i czy to dobrze, czy źle, że jak Polacy zobaczą czarnoskóre dzieci, to mówią, że te dzieci śliczne. Wydawałoby się, że to dobrze, ale przecież i takie jest podejrzenie, że Polacy kiedy mówią, że czarnoskóre dzieci są śliczne, to jednak impilicite mówią, że to dzieci czarnoskóre. My, sześć kociarek i ja, jednym uchem słuchamy sobie tej audycji, a drugim uchem słuchamy, co tam kto o kotach i nie o kotach gada, a ja oczami, które nie są zaangażowane w słuchanie programu radiowego, kociarki podziwiam, bo przecie jedna ma takie cycki, że jak to mówią, Dżizas Krajst, a znowu druga, co w sandałach przyszła, prezentuje stopy takie, że nie trzeba szukać śliczniejszych, z kolei jeszcze inna nogę na nogę w taki fikuśny sposób zakłada, że...

OK. Jest , jak jest, a tu nagle w Jedynce jakiś gościu tak gada, że "widziałam", "chciałam" itd. Zupełnie tak gada, jakby babą był, ale nie, że z głosu to wynika, tylko z tego językowego czegoś, na czym profesor Bralczyk się zna i profesor Miodek też. Jak jedna z kociarek usłyszała (ta w sandałach, z tymi stopami w sandałach - no mówię Wam: Dżizas Krajst!), że ten gościu z radia mówi, że "chciałam" i "myślałam", to powiedziała tak: - A ten facet, co? Zwariował?

Jak ta z tymi stopami, że nie trzeba szukać śliczniejszych powiedziała: - A ten facet, co? Zwariował? - to inna, co to fikuśnie nogę na nogę zakładała (a w dżinsach była, w takich wąskich i jakby gumowych, czy co), w ten sposób, że chłop to by chyba musiał wypić z osiem piw i w ogóle nie iść do toalety, żeby dać radę tak nogę na nogę założyć, powiedziała tak: - To chyba ta Grodzka jest, co nie?

Jak ta w dżinsach wąskich i jakby takich gumowych, co fikuśnie nogę na nogę zakładała, powiedziała, że to chyba ta Grodzka jest, tośmy na chwilę wszyscy umilkli i każdy zaczął kalkulować, czy to poprawnie politycznie jest powiedzieć o Grodzkiej, że to facet, nawet jeśli się nie wie, że to Grodzka w radiu przemawia.

Milczeliśmy długo. Ja milczenie przerwałem zamawiając kolejne piwo ale to było takie, że tak powiem, przerwanie milczenia na zewnątrz, bo wewnątrz, czyli przy naszym podwojonym stoliku, milczenie wciąż trwało i było coraz bardziej milczące, coraz bardziej przygniatające, coraz bardziej niezręczne.

W tej przykrej sytuacji ja, jak to ja, wyrwałem się jak Filip z konopii i powiedziałem: - To jest bardzo ciekawy problem filozoficzny, dotyczący języka, ale też...

A wtedy ta baba, co to w sandałach była i miała stopy takie, że nie nie trzeba szukać śliczniejszych, powiedziała: - wyrus, daj spokój.

Po czym ściągnęła sandały.

***
Kiedy wróciłem do chałupy, to znalazłem w Necie notkę Pelikana, i tam, w tej swojej notce Pelikan pisze, że rzeczywiście jednym z gości zaproszonych do audycji jest Pan Poseł Anna Grodzka.

Super, ale co ja chcę powiedzieć? Otóż nie powiem, co chcę powiedzieć, tyle tylko podpowiem, że to nie jest tekst o pośle Annie Grodzkiej.

sobota, 20 maja 2017

Rudy gołąb

Na mieście widziałem dzisiaj gołębia, rudego zupełnie. Miał obie nóżki, ale lewej nie używał - była podkurczona. A na chodniku leżało trochę chleba i rozwalony lód z wafelkiem. I ten gołąb dziobał ten chleb i tego wafelka. Podskakiwał na jednej nóżce, żeby do chleba i wafelka dotrzeć i dziobał. I pomyślałem sobie, że on jest bardzo dzielny. Nie kombinował w tę stronę, że jak mu tę nogę upierdoliło, to on jest biedny, należy mu się współczucie i gdzie  był Bóg, kiedy mu tę nogę upierdoliło. Upierdoliło to upierdoliło - jedyne, co może zrobić w tej sytuacji, to skakać na jednej nóżce, więc skacze. Przypuszczam, że jakby mu upierdoliło drugą nóżkę, to też nie dałby za wygraną - podciągałby się na skrzydłach do tego chleba, czy wymyśliłby coś innego, ale byłby dzielny.


Chciałbym dzielnie działać, chciałbym być taki dzielny, jak ten gołąb. Ale nie jestem. Nie dlatego, że jestem jakoś szczególnie zjebany w kwestii dzielności, bo nie jestem. Idzie o to, że jestem pierdolonym człowiekiem, czyli małpą najbardziej rozwiniętą intelektualnie, a pierdoleni ludzie, czyli małpy najbardziej rozwinięte intelektualnie, nie są tak dzielni, jak pozostałe zwierzęta - jak koty, jak antylopy, jak wilki. I jak ten rudy gołąb. Coś za coś. Nam, ludziom, dodano dużo do głowy. Owszem. Ale zabrano nam kawałek serca.

czwartek, 18 maja 2017

Co wie Leszek Możdżer

Jest taki serial "Młody papież". Kapitalna rzecz i tam tego papieża gra Jude Law. I chyba trzy razy w filmie jest taka scena, że on się zabiera za tę robotę (Nika wie, za jaką robotę, bo jej o tym napisałem). Pierwszy raz, jak był jeszcze w szkole i umierała matka jego kolegi. No i on w tych scenach klęka, wznosi ręce, bo przecież musi być jakiś gest, to przecież jest film, i gada tak: - Panie Boże, musimy pogadać. Tylko ty i ja.

To jest niesamowity tekst. Tu chodzi o to, że w tym człowieku nie ma ani cienia pychy, jakkolwiek on Bogu mówi, że muszą pogadać. Ale nie ma w nim pychy, jest natomiast świadomość tego, że on jest człowiekiem, czyli kimś wielkim; ktoś może powiedzieć, że dzieckiem tego Boga. I wie, że w dobrej sprawie ma prawo zaciągnąć Boga do roboty, kiedy sam nie daje rady - tu nikt nikomu nie robi łaski, Pana Boga nie ubędzie, jak trochę popracuje.

Mam taką tezę, którą kiedyś opublikuję, jak już ją porządnie posklejam, że człowiek nie jest jakimś głupkiem, jakąś zabawką bogów, nie jest tylko mięsem, które gada. Człowiek jest kimś ważnym i dużo może. I dalej - jak człowiek nie zrobi pewnych rzeczy, to Bóg też ich nie zrobi. Nie mamy być kołkami, które tylko jedzą, kopulują, śpią, pracują i piją piwo. Mamy żyć, na ile się da. Życie jest na tyle bogate, że i tak nie da się wszystkiego ogarnąć, ale trzeba ogarnąć ile się da. Przede wszystkim idzie o to, że Bóg zostawił nam masę rzeczy do zrobienia i on za nas tego nie zrobi. Poczytajcie, co w książce „Listy do ojca” ojciec Bocheński pisze o okazji postulowanej – on tam wyjaśnia, jak rozumie sens modlitwy.

OK, no i jest Leszek Możdżer, ten pianista. Ja go bardzo lubię, bo on kapitalnie gra na fortepianie no i nie ma w nim za grosz skromności, podobnie jak we mnie, a ja bardzo lubię, kiedy w ludziach nie ma cienia skromności, oczywiście tylko w niektórych ludziach. I Możdżer w wywiadzie powiedział tak:

- To było może rok temu. Miałem taki moment podczas koncertu, otworzyłem swoje serce i powiedziałem: "Panie Boże, oddaję ci swoje dłonie, swoje ciało i teraz ty graj. Jestem całkowicie twój". I patrzyłem na te swoje dłonie na klawiaturze, czekając na to, co się zdarzy, i przez dobrych pięć minut nie wydarzyło się nic. I wtedy pomyślałem: "Panie Boże, jesteś naprawdę wspaniałym Bogiem, ale na fortepianie to ty grasz chujowo, więc może na fortepianie to będę grał ja”.


To jest kapitalne. Możdżer doskonale wie, że jest robota dla ludzi, której Bóg nie zrobi, bo to jest robota dla ludzi. Możdżer doskonale rozumie moją tezę, tylko on to powiedział po artystycznemu :-) a ja muszę napisać po naukowemu i to tak, żeby teologami zatrzepotało.

niedziela, 14 maja 2017

Życie to nie teatr. Napisane po gadule z Nickiem

Jest taka piosełka Stachury:


To jest zajebista piosełka, uwielbiam ją. Ale jedno w niej jest złe. Mianowicie, że on tam napisał te bzdety, że ona z tamtym będzie szczęśliwsza itd. Otóż takich rzeczy się nie robi. Jak Cię baba wypierdala ze swojego życia, bo już cię wycisnęła jak ścierkę i wie, że niczego więcej nie wyciśnie, a na dodatek przez te parę lat wysłuchała całego twojego zestawu anegdot siedem razy i jest jej z tobą nudno, to pakujesz się w dwie torby i wypierdalasz. Nie piszesz wierszy, nie gadasz, że z kimś tam będzie szczęśliwsza, nie zapewniasz jej, że zawsze będziesz ją kochać itd. Po prostu bierzesz te jebane dwie torby i wypierdalasz z jej życia.

I jest druga piosełka Stachury:



I to jest też zajebista piosełka i nie ma w niej niczego złego. Tu wszystko jest prawdziwe i wszystko jest najwyższej klasy. W tej piosełce Stachura jest zimnym, cynicznym chujem, który mówi, jak jest. On mówi tak: "Ty prawdziwej nie uronisz łzy. Ty najwyżej w górę wznosisz brwi, lecz niezaraźliwy jest twój śmiech. Bo ty grasz."


Już chuj z tym, że ona prawdziwej nie uroni łzy, bo przecież wiadomo, że ona prawdziwej łzy nie uroni, ale tu są dwa zajebiste punkty: pierwszy - "lecz niezaraźliwy jest twój śmiech" - kurwa, ten tekścior urywa dupę. I drugi punkt: "Bo ty grasz". To jest strzał między oczy. 



Idzie o to, że jebać cały ten romantyzm i sentymentalną wizję świata. Ja odzieram ludzi z sentymentalnej wizji świata. Bo co to jest miłość? No przecież nie motylki w brzuchu, nie oksytocyna, nie endorfiny, nie wszystkie te hormony szczęścia. Chcesz wiedzieć, co to jest miłość, to popatrz na watahę wilków. Chcesz wiedzieć, kiedy zaczyna się miłość? Ano miłość zaczyna się wtedy, kiedy dowiadujesz się, że twoja żona zachorowała i już nigdy nie wstanie z łóżka, a jeśli będzie żyć wystarczająco długo, to przyjdzie czas, kiedy nie będzie cię poznawać, ale ty jesteś z nią do końca, bo ją, kurwa, kochasz. Miłość to jest LOJALNOŚĆ. Miłość to jest w kurwę ciężka robota do zrobienia. 


Stachura ma rację - życie to nie teatr.