piątek, 12 grudnia 2014

Czego nie powiedzą nam zwierzęta

Kiedy byłem mały, tak mały, że jeszcze nie chodziłem do szkoły, bardzo chciałem być rolnikiem. Wyobrażałem sobie, że bycie rolnikiem polega na tym, że ma się zwierzęta: konie, kury, świnie, kury, kaczki. Bardzo chciałem mieć te zwierzęta, natomiast nie chciałem mieć gęsi; bałem się gęsi i nie chciałem ich mieć. Poza końmi, krowami, świniami, kurami i kaczkami, chciałem mieć też psy i koty.

Nie miałem zielonego pojęcia o tym, że aby mieć zwierzęta, trzeba zapewnić im jedzenie, a zatem pole jakieś trzeba mieć i ze zbiorów robić zwierzętom paszę. Nigdy nie chciałem być takim rolnikiem, który uprawia ziemię; chciałem tylko mieć zwierzęta.

Mój dziadek miał konia i to był pierwszy koń, którego, że tak powiem - poznałem osobiście. Chodziłem do stajni, siadałem przy ścianie opierając się o nią plecami, patrzyłem na konia i gadałem do niego. Wiele razy siedziałem w stajni dwie albo trzy godziny i gadałem do konia, ale on nigdy mi nie odpowiedział. Koń i ja nie mieliśmy wspólnego języka, w każdym razie nie mieliśmy wspólnego języka werbalnego, jakim posługują się ludzie.

Robin Dunbar (R. Dunbar. Nowa historia ewolucji człowieka. Copernicus Center Press. Kraków 2014) stwierdza, że istotną cechą odróżniającą ludzi od pozostałych zwierząt jest to, że ludzie mają język. Owszem, pozostałe zwierzęta komunikują się ze sobą, czasami stosując wyrafinowane systemy. Temple Grandin i Catherine Johnson opisują (T. Grandin, C. Johnson. Zrozumieć zwierzęta. Wydawnictwo Media Rodzina. Poznań 2011.), jak to Con Slobodchikoff przeprowadził badania nad nieświszczukami Gunnisona, takimi pieskami preriowymi. Okazuje się, że te zwierzaki mają taki system komunikacji, w którym da się wyróżnić rzeczowniki, czasowniki i przymiotniki. Nieświszczuki stojące na czatach potrafią poinformować swoich towarzyszy, że oto nadchodzi człowiek, a nawet, że człowiek ma strzelbę. Kiedy zauważą kojota, to sygnalizują, że jest to albo ten kojot, który zawsze przez kolonię nieświszczuków przechodzi szybko i łapie tego pieska, który jest najbardziej oddalony od nory, albo inny kojot, który kładzie się przed norą i potrafi tam czekać na swoją ofiarę nawet przez godzinę. Dunbar z kolei pisze, że pszczoły potrafią przekazać sobie informacje o tym, w jakim kierunku i jak daleko jest źródło nektaru, które znalazły, natomiast nie umieją opisać zalet i wad tego przysmaku i porównać go z nektarem, który znalazły dzień wcześniej.

Wiele jest mechanizmów, za pomocą których komunikują się zwierzęta, ale żaden z tych mechanizmów nie jest językiem. Taki stan rzeczy ma oczywiste konsekwencje. Zwierzęta nie mogą powiedzieć wielu rzeczy innym zwierzętom, w tym ludziom. Kot nie może powiedzieć swojemu człowiekowi, że go kocha, że człowiek jest dla niego ważny, być może jest nawet kimś najważniejszym. Nie może powiedzieć, że dzisiaj wieczorem chciałby pograć z człowiekiem w piłeczkę. Nie może powiedzieć, że boli go brzuch. Często nam, ludziom, brakuje tego, że zwierzęta nie mogą powiedzieć nam niektórych rzeczy, ale cieszymy się, że nie mogą powiedzieć innych rzeczy. Pies nie może zapewnić nas, że będzie nas kochał całe życie i nigdy nas nie opuści, ale też nie jest w stanie powiedzieć, że znudził mu się już jego związek z nami i odchodzi. Pies nie może nas okłamać i to nie tylko dlatego, że nie używa języka, ale to już temat na inną bajkę.

Szacunek i miłość

W książce "Bonobo i ateista" (Copernicus Center Press. Kraków 2014) Frans de Waal stwierdza, że jakkolwiek prawdą jest, iż zwierzęta nie są ludźmi, to prawdą jest również to, że ludzie są zwierzętami. Twierdzenie de Waala jest trywialne dla wielu ludzi, ale też dla wielu trywialne nie jest. Idzie o to, że sporo ludzi uważa, iż człowiek jest czymś w istocie wyższym od zwierząt, czymś lepszym.

Aby wykazać, że człowiek jest czymś lepszym od zwierzęcia, ludzie sięgają po rozmaite argumenty. Najogólniejszy argument jest taki, że istnieje jakaś hierarchia żywych stworzeń, każdemu stworzeniu można przypisać właściwe mu w tej hierarchii miejsce, a człowiek stoi na szczycie hierarchii - jest koroną stworzenia. O takim postrzeganiu sprawy pisze Richard Dawkins (Najwspanialsze widowisko świata. Świadectwo ewolucji. Wydawnictwo CiS. Stare Groszki 2010):

"Wydaje nam się, że szympansy to zwierzęta wyższe, a dżdżownice niższe i że wiemy, co to znaczy. Wydaje nam się, że tak wynika z ewolucji. Ale tak nie jest. Przeciwstawienie >niższy-wyższy<, jeśli w ogóle ma sens, to i tak znacznie częściej jest mylące (a nawet szkodliwe), niż się do czegokolwiek przydaje."

W tekście zatytułowanym "Przeciw humanizmowi" (opublikowanym w książce "Sens życia". Philed. Kraków 1993) ojciec Józef Bocheński pisze o tym, że zdaniem wielu istotna wyższość człowieka nad zwierzętami przejawia się tym, że ludzie mają rozum, mowę, kulturę, samoświadomość, a także zdolność do idealizacji, czyli poznawania bytów idealnych. Wszystko to mają być cechy, których pozbawione są zwierzęta. Zdaniem Bocheńskiego, nie ma dowodów na to, że przytaczane kryteria są zasadne, oczywiście kiedy weźmiemy pod uwagę tylko niektóre gatunki zwierząt. Warto przeczytać tekst Bocheńskiego, zapoznać się z jego argumentami oraz analizami, bo warto czytać teksty spójne, uporządkowane logicznie i - na ile to możliwe - pozbawione kontekstu ideologicznego.

Pytanie o to, jakie są relacje między ludźmi i zwierzętami, jak ludzie postrzegają zwierzęta, jest istotne o tyle, że odpowiedź na to pytanie niesie ze sobą skutki w postaci tego, jak ludzie ze zwierzętami postępują. Mamy tu do czynienia ze schematem, który występuje w wielu obszarach życia. Weźmy etykę. Willhelm Vossenkuhl (Możliwość dobra. Wydawnictwo WAM. Kraków 2012) stwierdza, że etyka nie może być zupełnie niezależna, bowiem swoje sądy może uzasadniać jedynie w oparciu o normy podstawowe. Taką normą podstawową może być np. zakaz zabijania. Idźmy dalej. W dużych społecznościach etyka nie wystarczy; społeczność potrzebuje stanowionego, napisanego prawa, a to z kolei musi opierać się na etyce wyznawanej przez społeczeństwo.

Janusz Korwin-Mikke często epatuje publiczność takim oto powiedzeniem: jeśli będziemy traktować zwierzęta jak ludzi, to w końcu zaczniemy traktować ludzi jak zwierzęta. To jest błyskotliwe powiedzenie, z którego wiele może wynikać, ale też z którego może nie wynikać nic. Chodzi o to, że Korwin-Mikke nie wyjaśnia pojęć, których używa, nie mówi, jak należy traktować ludzi i jak trzeba traktować zwierzęta. Byłem w kilku miejscach, w których Niemcy prowadzili obozy koncentracyjne i widziałem dowody pokazujące, jak ludzie traktowali ludzi. Byłem też w kilku przemysłowych fermach hodowlanych i widziałem, jak ludzie traktują zwierzęta. Nie znam ani jednego przypadku, żeby zwierzęta prowadziły obóz koncentracyjny albo przemysłową fermę hodowlaną.

W książce "Filozof i wilk" (Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2011) Mark Rowlands, który miał Brenina, cudownego wilka (więcej w moim tekście "Filozof i wilk") pisze tak:

"Jak lubię powtarzać moim studentom, kiedy dyskutujemy nad problemami moralnymi, jeśli kiedykolwiek ktoś z was znalazłby się w szalupie ratunkowej ze mną i Breninem, miałby cholernego pecha. Myślą, że żartuję."

Rozumiem tych, którzy myślą, że Rowlands żartuje i rozumiem, że Rowlands nie żartuje. Wielu tych, którzy mają zwierzęta, kocha swoje psy czy koty bardziej, niż prawie wszystkich ludzi na świecie. Niektórzy kochają swoje zwierzęta bardziej, niż wszystkich ludzi. Nie ma w tym niczego złego ani dziwnego. Ojciec Bocheński, przedstawiając w przywołanym tekście swój pogląd na temat zwierząt, dodaje:

"Pogląd tutaj przedstawiony nie jest materializmem, raczej jego odwrotnością. Materializm sprowadza mianowicie człowieka do zwierzęcia, usiłując dowieść, że czynnik specyficznie ludzki, duch, nie istnieje. Natomiast tutaj usiłowano sprowadzić zwierzę do człowieka, bynajmniej nie przecząc istnieniu ducha, ale starając się wykazać, że trochę tego ducha jest i w piesku, i w delfinie."

Z poglądem Bocheńskiego można się kłócić albo nie - to nie jest istotne. Istotne jest, że najpiękniejszą postawą względem zwierząt jest postawa pełna szacunku i miłości. I dobrze rozumiem mamę doktor Doroty Sumińskiej, która zapytana przez swoją córkę o to, kim chciałaby być, gdyby nie mogła być sobą, odpowiedziała: chciałabym być twoim psem.

Szczęście, smutek, tragedia, szczęście



Szczęście

Laleczka, nasza kotka (na zdjęciu), to jedyny zwierzak, który nam umarł. Formalnie miała inne imię, ale ja i tylko ja nazywałem ją Laleczka. Wzięliśmy Laleczkę ze schronu, gdzie trafiła po tym, jak umarła jej pani. W schronie kotka nie radziła sobie dobrze; nie chciała jeść, nie dawała się głaskać, a kiedy pojechaliśmy po nią, to dziewczyny, aby wyciągnąć ją z klatki, musiały używać lassa.
Pierwsze trzy tygodnie w domu były trudne, Laleczka chowała się za szafkę pod zlewem w kuchni, nie dawała się dotykać, a po paru dniach zamieszkała w łazience - leżała na koszu na pranie i syczała na nas, kiedy naruszaliśmy jej terytorium. Później wyszła z łazienki i przez kilka tygodni chodziła za moją żoną jak za Panią Kwoką; każdej nocy układała się do spania na swojej Pani Kwoce.
Laleczkę wzięliśmy w marcu, a na wakacjach okazało się, że kotka ma cukrzycę. Zaczęliśmy kurację, którą znakomicie ustawił nasz pan doktor. Kotka dostawała insulinę, pilnowaliśmy jej diety i była z nami ta nasza kochana Laleczka jeszcze ponad dwa lata. Do końca była w dobrej formie, cieszyła się życiem.

To nasz najmniejszy kotek i najstarszyszacujemy, że kiedy do nas przyszła miała osiem, może dziewięć lat. Nie bawiła się z innymi kotkami, nie biegała za piłeczką, natomiast pilnowała porządku w chałupie i kiedy inne kotki tłukły się za mocno, to je rozdzielała, przez co zasłużyła sobie na miano Strażnika Teksasu.

Laleczka to największa Gracja na świecie, nie tylko pośród kotów, ale pośród wszystkich stworzeń. Być może są kotki piękniejsze, ale Laleczka to największa Gracja.

Smutek 

W najsmutniejszym dniu od rana martwiłem się o Laleczkę. Mało jadła. Wyszła na balkon powygrzewać się na słońcu, ale chodziła nienaturalnie wolno. Niby nic, właściwie nie widziałem jakichkolwiek alarmujących oznak choroby, a jednak miałem przeczucie, że z kotką jest źle. Nie wytrzymałem około drugiej po południu i zaniosłem zwierzaka  do doktora. Doktor pobrał krew, zrobił wyniki i okazało się, że Laleczka była w stanie krytycznym; wysiadły jej nerki i wątroba, była w cukrzycowej śpiączce, z której nie było już sensu jej wyprowadzać. Zgodziłem się na zabicie naszej kotki. Głaskałem swoją Laleczkę, kiedy doktor podawał zastrzyki, całowałem ją i mówiłem do niej. Ona nie wydawała żadnych dźwięków.

Bardzo tęsknimy za Laleczką. Wydaje nam się, że przez kilkanaście dni po tym, jak poszła za Tęczowy Most, odwiedzała nas, a raczej swoje siostrzyczki. Parę razy widzieliśmy jak kotki siedziały w łazience na zadaszonej kuwecie i na sedesie i patrzyły na kosz na pranie, gdzie Laleczka uwielbiała spać. Długo tak siedziały i patrzyły. To zawsze było wieczorami, nieco przed kolacją. I przez ponad miesiąc od śmierci Laleczki żaden kotek nie wszedł na kosz na pranie. Teraz już wchodzą i śpią tam sobie smacznie, bo to bardzo miłe miejsce, wyścielone kocykiem no i ciepłe, bo przy kaloryferze.

Tragedia

Nie jest tak, że z powodu niemożności głębszego porozumienia się ze zwierzętami nie mogę spać. Raz tylko bolało mnie to, że mój kot nie mógł powiedzieć mi tego, co mógłbym zrozumieć i co chciałem usłyszeć. Kiedy doktor podawał Laleczce śmiercionośny zastrzyk, mówiłem do swojej kotki, ale ona nie odpowiadała, nie wydawała żadnych dźwięków. Wtedy bardzo chciałem, żeby mogła mi powiedzieć, czego chce, ponieważ podejmowałem decyzję o jej życiu.

W pewnym sensie podejmowanie decyzji o eutanazji zwierzęcia jest trudniejsze, niż podejmowanie decyzji o śmierci człowieka. Zapewnie nie zawsze, ale czasami tak. Eutanazja jest zabójstwem, jakkolwiek to nazwać: słodka śmierć, dobra śmierć, zakończenie cierpień - eutanazja jest zabójstwem. Kiedy stwierdzam, że czasami podjęcie decyzji o eutanazji zwierzęcia jest trudniejsze, niż w przypadku człowieka, mam na myśli tylko jeden aspekt. Nie interesuje mnie teraz kontekst prawny, nie rozważam kwestii tego, czy eutanazja powinna być legalna czy nie, właściwie nie dotykam teraz nawet etyki - pozostaję jedynie przy emocjach.

Idzie o to, że ludzie sami decydują o swojej śmierci, albo mogą decydować; są świadomi swojej sytuacji i podejmują decyzję w swojej sprawie, natomiast nie wiemy, czego chcą zwierzęta. Oto, co Jon Katz [J. Katz. Wszystko, co usłyszałem od moich psów. Galatyka. Łódź 2009.]  pisze o psach:

"Psy nie mają głosu. Nie przemówią. W tym tkwi największa różnica między naszymi dwoma gatunkami. Nie mogą powiedzieć, kiedy przyszedł ich czas umierania, nawet gdyby były zdolne do tak abstrakcyjnych rozważań. To jest coś, o czym możemy decydować za nie najlepiej, jak potrafimy, ważąc miłość, współczucie i zdrowy rozsądek."

Laleczka nie mogła mi powiedzieć, czy chciała żyć, może nawet tylko kilka dni, albo dzień, ale żyć. Nie było sposobu na to, żebym wiedział, czego chce moja kotka. Musiałem podjąć decyzję za nią, musiałem całkowicie zawierzyć doktorowi, pomimo tego, że doskonale rozumiałem, iż doktor także nie wie, czego chciała moja Laleczka. Musiałem zrobić wszystkie te trudne rzeczy. I zrobiłem. Wiedząc, że nigdy nie będę mieć pewności w kwestii tego, czy postąpiłem dobrze.

Szczęście

Wiele razy widziałem zwierzęta cieszące się chwilą. Najmocniej przeżyłem jeden taki moment. Fruzia, cudowna kotka, miała uszkodzony kręgosłup i w efekcie sparaliżowaną tylną część ciała, w tym łapki; nie panowała też nad wypróżnianiem się. Jakiś głupi człowiek skatował Fruzię, ale wzięli ją dobrzy ludzie; jeździli z nią na leczenie i rehabilitację, przewijali ją, w łazience urządzili jej wygodne miejsce, ustawili tam nawet lampę ogrzewającą zwierzaka. Fruzia mieszkała głównie w łazience; nie chodziła swobodnie po mieszkaniu, nie wolno jej też było jeść tego, co jadły pozostałe kotki.,

Kiedy ci dobrzy ludzie mieli uroczystość rodzinną, dali ogłoszenie, że potrzebują kogoś do popilnowania kotków przez noc. Zgłosiłem się, ludzie powiedzieli mi co i jak, poinstruowali jak opiekować się Fruzią, zapoznali z pozostałymi kotkami i pojechali. Od popołudnia do przedpołudnia mieszkałem z nowopoznanymi kotkami, a najwięcej czasu spędziłem w łazience. Słuchałem radia, czytałem książkę, gadałem z Fruzią, parę razy przewinąłem ją i umyłem. No i uciekła mi ta Fruzia z łazienki, do kuchni uciekła, a biegła szybciutko, ciągnąc za sobą tylne łapki. Zanim ją złapałem i odniosłem do łazienki, zdążyła zjeść kilka chrupek z miski wyłożonej dla pozostałych kotków, chrupek, których nie wolno jej było jeść. Kiedy niosłem tego kochanego zwierzaka do łazienki, to miałem na rękach szczęśliwe stworzenie. Fruzia uśmiechała się od ucha do ucha, aczkolwiek nie wiem, jak to możliwe, bo niby nie da się zaobserwować uśmiechu u kota. Ale Fruzia śmiała się, była przeszczęśliwa, bo zrobiła mi psikusa, uciekła do kuchni i jeszcze capnęła trochę zakazanego jedzenia.

Być może było to najszczęśliwsze stworzenie, jakie kiedykolwiek widziałem. W tym cudownym momencie ten skatowany przez potwora, cierpiący zwierzak, nie przejmował się swoim losem, nie rozpamiętywał tego, co było, nie martwił się przyszłością, tylko cieszył się chwilą, cieszył się najpiękniej na świecie.

Nie umiem opisać tego, jak pięknym i kochanym kotkiem jest Fruzia, bo przecież ona jest. Tego, że nie daję sobie rady z opisem, nie odbieram jako mojej porażki pisarskiej - po prostu pewnych rzeczy nie da się opisać tak, jakby się chciało. Trochę mi to przeszkadza, ale wiem, że tak jest. Na szczęście są nie tylko słowa - popatrzcie na Fruzię.