środa, 21 grudnia 2016

Haszczaki

W Parku Śląskim jeden pan od lat chodzi na spacery z psami, a są to syberian husky. Cztery haszczaki miał ten pan – Primę, Ewandera - syna Primy, Kamelkę i Bohuna. Kiedy urodził się Ewander, Kamelka i Bohun były kilkumiesięcznymi szczeniakami, a Bohun ukochał Ewandera najmocniej na świecie i ta wielka miłość trwała do czasu, aż Ewander wyrósł na wielkiego psa i stał się godnym rywalem Bohuna, który już Ewandera nie kochał tak bardzo, jak kiedyś, ale pozostawał z nim w przyjaźni.
Od czasu urodzin Ewandera psy żyły zgodnie siedem lat. Spacery tej watahy wzbudzały w parku sensację; haszczaki chodziły jak w zaprzęgu, miały swój czas na odpoczynek, czasami dawały koncert wycia. A ja miałem Sarę, mamutkę, czyli dziewczynę rasy Alaskan malamute, i też z nią po parku chodziłem, łącznie w trzech spacerach, po piętnaście do dwudziestu pięciu kilometrów dziennie, bo mamutki, podobnie jak haszczaki, muszą swoje kilometry wychodzić.
Pierwsze spotkanie Sary i haszczaków było takie, że przeszliśmy z moją dziewczyną jakieś trzydzieści metrów obok tej haszczakowej bandy. Husky akurat miały przerwę w spacerze; ich człowiek jadł kanapki, a one wylegiwały się na ziemi. Kiedy zobaczyły Sarę wszystkie wstały i przyglądały się z zaciekawieniem temu wilkowi większemu niż one. Za drugim razem podszedłem do haszczaków, ale utrzymywałem Sarę trzy metry od nich. Cóż za koncert wycia dało tych pięć wspaniałych psów – przechodnie zatrzymywali się, słuchali i patrzyli, a na koniec bili psom brawo. Wiele razy Sara i ja spotykaliśmy te haszczaki i ich człowieka. Psy ułożyły się na tyle, że podchodziły do siebie, obwąchiwały się, czasami trochę się pogryzły, no ale tak wygląda zabawa polarnych potworów.
A później nie chodziłem już z Sarą po parku, bo ją straciłem, podobnie, jak wiele innych rzeczy w życiu.
I pojechałem na Śląsk, pobyłem tam kilka dni i codziennie spacerowałem po parku i spotkałem moje znajome haszczaki i ich człowieka. Były trzy psy, nie było Ewandera, a nie było dlatego, że trzy miesiące wcześniej umarł. Chorował na coś, ale do końca nie zdiagnozowano na co. Pewnego dnia wataha wyszła na spacer, Ewandera na podwórku dopadły konwulsje, przewrócił się i umarł.
Od tej chwili z psami dzieją się dziwne rzeczy. Dzień po tym, jak umarł Ewander, Prima, jego mama, podczas spaceru zaczęła kopać w ziemi i wykopała płytki dołek, na jakieś cztery centymetry głęboki i ten dołek miał kształt psa leżącego na boku, z wysoko uniesioną głową. Jak wykopała ten dołek, to pobiegła po swojego człowieka i zaciągnęła go nad ten dołek, żeby zobaczył. Co jeszcze chciała, tego nie wiem, jej człowiek też nie wie.
Od czasu, gdy umarł Ewander, Bohun na spacerach kładzie się na ziemię i nie chce iść dalej. Czasami leży tak ponad godzinę i nic się z tym nie da zrobić. Kładzie się zawsze wtedy, kiedy wataha jest w drodze powrotnej ze spaceru. Kiedy spotkałem haszczaki i ich człowieka, Bohun położył się na drodze niedaleko stawu i nie chciał iść dalej. Prima podeszła do Bohuna, lizała go, przytuliła się do niego, ale on nie chciał iść.




(od lewej: Prima, Bohun)

Kucnąłem przy Bohunie, głaskałem go po głowie i mówiłem: - Chodź Bohunku, chodź, wstań kochany wilczku. – Ryczałem przy tym, bo nie dałem rady nie ryczeć, a Bohun wstał i ruszył w stronę domu, a jego człowiek powiedział do mnie: - Pan jesteś chyba jakimś duchem.

Od dnia, w którym umarł Ewander, do dnia, kiedy spotkałem watahę, psy ani razu nie poszły na spacer do parku w niedzielę. W pierwszą niedzielę po śmierci Ewandera psy wyszły na spacer, ale nie dały się zaprowadzić do parku. Ich człowiek w końcu pozwolił im iść tam, dokąd chcą, a one poszły do weta. Gabinet był nieczynny, bo niedziela, ale psy poszły do weta, usiadły przed drzwiami i wyły. Siedziały tam dwie godziny, wyjąc co jakiś czas, po czym wróciły do domu. I tak się dzieje w każdą niedzielę.
Pan od haszczaków ma teorię na temat zachowania się swoich psów. Długo nie miał żadnej teorii, ale teraz ma. Jego zdaniem psy chodzą pod gabinet weta dlatego, że wiedzą, iż jak któryś z haszczaków niedomagał, to człowiek szedł z nim do weta, po czym psu polepszało się. A przecież Ewander niedomagał, bo upadł na podwórku, miał drgawki, więc zapewne został zawieziony do weta (Ewandera zabrał syn pana od haszczaków), a teraz powinien od weta wrócić do domu.
A co z tym, że psy chodzą pod gabinet weta tylko w niedzielę? Zdaniem ich człowieka rzecz polega na tym, że haszczaki kojarzą niedzielę z dniem, w którym umarł Ewander i właśnie w niedzielę idą do weta, żeby zabrać do domu swojego syna i brata. Ale przecież Ewander nie umarł w niedzielę, tylko w piątek, piętnastego sierpnia 2014 roku.
Kluczem do rozwiązania zagadki są dzwony. Ewander umarł w piątek, tyle tylko, że w piątek piętnastego sierpnia 2014 roku była uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny i od samego rana biły kościelne dzwony wołając ludzi na mszę. Te same dzwony tak samo biją co niedzielę i, zdaniem pana od haszczaków, dla tego właśnie powodu psy w każdą niedzielę chodzą pod gabinet weta.

wtorek, 22 listopada 2016

Gusia


  • Moja kochana Gusia poszła wczoraj za Tęczowy Most. Miała guza na płucach. Walczyła dzielnie, dostawała leki, parę dni temu dostała sterydy. Do końca rozrabiała – tłukła się z innymi kotkami, była takim dzikuskiem, jak zawsze.
  • Gusia trafiła do schronu w wigilię Bożego Narodzenia 2007 roku. Wiosną 2008 przeglądaliśmy fotki kociołków w schronie, bo chcieliśmy wziąć jakiegoś kotka, żeby Sisi miała towarzystwo. Uparłem się, że weźmiemy Gusię. Smutno mi się zrobiło, że ona do schronu trafiła w wigilię Bożego Narodzenia. Przecież w tym dniu, jak ludzie powiadają, zwierzęta mówią ludzkim głosem, gospodarze wieczorem idą podzielić się ze swoimi zwierzakami opłatkiem, a ten kotek tego dnia do schronu trafił. Gusia nic nie wiedziała o wigilii Bożego Narodzenia, ale ja wiedziałem i uparłem się, że weźmiemy Gusię.
  • I wzięliśmy tego nerwuska kochanego. Kiedy nieśliśmy ją w koszyku do auta, zrobiła kupkę. Z nerwów. W chałupie wypuściliśmy ją z koszyka i weszła pod krzesło. Chciałem ją pogłaskać i ugryzła mnie w palec – miałem dwie dziury obok paznokcia i dwie na opuszce palca – tak, jakby mi ktoś palec skasował tym ustrojstwem do kasowania biletów. Poszedłem do kuchni, puściłem z kranu zimną wodę i trzymałem ten palec w wodzie, a krew leciała i leciała. W pewnym momencie poczułem, że mi ktoś nogę drapie, a to Gusia była – stanęła na tylnych łapkach, a przednimi drapała mnie po dżinsach – w ten sposób dawała znać, że chce jeść. Później drapała mnie tak setki razy; to był znak firmowy Gusi, to drapanie.
  • Dziewczyny ze schronu, z którego wzięliśmy Gusię narobiły pełno stron w Necie, profile na fejsie i co tam jeszcze i to wszystko jest pod nazwą Niekochane. No i szefowa od kotów w schronie napisała kiedyś, że Gusia jest legendą Niekochanych. Bo jest i zawsze będzie.
  • Kiedyś Piter przyjechał do nas i gadaliśmy, a Gusia wskoczyła mu na kolana i po jakimś czasie Piter mówi, że mu się siku chce i co ma zrobić, kiedy ta Gusia na jego kolanach siedzi. Roześmiałem się, wziąłem Guziołka, Piter poszedł do łazienki, a kiedy wrócił. Gusia znowu wskoczyła mu na kolana. Ukochała sobie tego mojego Piterka.
  • Gusia nie była szefową naszej bandy, bo szefową jest Sisi. Ale dobrze sobie Gusia radziła.
  • Mój szwagier mówił, że Gusia jest najpiękniejszym kotem. Że jest kwintesencją kota, że jest najbardziej kocim kotem na świecie. A ja mówię, że były dwie największe Gracje na świecie – moje kotki, Gusia i Dusia. Teraz też są dwie największe Gracje, ale obie są za Tęczowym Mostem. Gusia za Tęczowym Mostem bryka sobie teraz z Dusią, z Petunią, z Jerzykiem, z Ptysiem, z Fruzią i z innymi zwierzakami.
  •            Jest taka teoria, że kiedyś spotkam te zwierzątki. Czy ta teoria trzyma się kupy? A niby dlaczego nie? Tak czy siak, jak napisał Platon w Fedonieryzyko bardzo piękne i trzeba sobie samemu takie słowa wiecznie niby do snu śpiewać.


piątek, 12 sierpnia 2016

W serialach

W serialu „Fargo” jeden gościu mówi do drugiego:
- Kiedyś na mapach pisano „tam są smoki”. Teraz już się nie pisze, co nie znaczy, że smoków nie ma.
*
W serialu „Suits” pokazują kancelarię adwokacką. Jeden z prawników, Louis, w ważnej sprawie nawalił; no dał dupy po całości, zatem Jessica, wspólniczka, zdecydowała, że zwolni Louisa z roboty. Harvey, też wspólnik, wstawił się za Louisem, ale bez dobrego skutku, więc poprosił Jessicę, żeby pozwoliła mu powiedzieć Louisowi, że Louis traci pracę. Jessica zapytała, dlaczego Harvey chce to zrobić, na co Harvey mówi:
- Bo ty chcesz mu powiedzieć, że już nie potrzebujesz jego usług, a ja chcę go pożegnać.
*
Serial „The Guardian” opowiada o prawnikach z biura, które jest utrzymywane przez miasto po to, aby prawnicy pomagali tym, których nie stać na wynajęcie adwokata. Szefem tego biura jest Alvin, no i ten Alvin miał taką babkę, którą pukał od paru lat, a ona prostytutką była, z tym, że Alvin nie płacił jej za seks, bo się lubili itd. I zdarzyło się, że Alvina przyłapali w burdelu, bo on u tej swojej babki był, i zrobiła się mała afera, a gliniarze przycisnęli tę Alvinową babkę, żeby zeznawała przeciwko niemu, to jej odpuszczą zarzuty.
Alvin spotkał się z babką w knajpie, wino sobie pili i Alvin mówi do babki, że nigdy nie zeznawałby przeciwko niej, a ona na to:
- Dlaczego? Bo nigdy mi nie płaciłeś? Parę lat temu pomogłeś mi. A kiedy miałam kłopoty z prawem, dzwoniłam do ciebie. W ten sposób mi płaciłeś.

niedziela, 5 czerwca 2016

Mam ledwie bliznę

Ja jestem platonik w tym sensie, w jakim ojciec Bocheński mówił, że on jest platonik, mianowicie, że wierzy nie tylko w byt materialny ale też w byt idealny. Ja też w byt idealny wierzę, w ducha wierzę, właściwie to nawet wierzę w Ducha.
Duch jest elementem, bez którego nie umiem wytłumaczyć swojego życia.
Jaromír Nohavica śpiewa tak:
A co z aniołem (gdyby ktoś wiedzieć chciał)?
Mam ledwie bliznę, bo przy mnie stał.
Mam trochę tych blizn. Z jednej strony nie jest tak, że mam ledwie blizny, bo to są zacne blizny; trudno mi uwierzyć, że niektóre moje rany zabliźniły się. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę to, jakie to były rany, nie mogę powiedzieć niczego innego poza tym, że mam ledwie blizny. I tylko dlatego mam ledwie blizny, że przy mnie stał. Ten anioł.

Wersja, którą najbardziej lubię.