W filmie „Pod słońce” idzie o to, że taki jeden pisarz wydał dwadzieścia
lat temu powieść, ale od dwudziestu lat nie wydał niczego, tylko mieszka sobie
w jakiejś wiosce we Włoszech, ma tam winnicę, konie i tym się zajmuje i nic nie
pisze. No i jeden duży wydawca z Londynu posłał swojego pracownika, żeby ten
namówił pisarza do napisania kolejnej powieści, którą ten Londyński wydawca
chciał wydać. A chłopak poza tym, że pracował w wydawnictwie, coś tam pisał, bo
chciał być pisarzem.
*
Chłopak pojechał, pisarz najpierw go nie lubił, później trochę polubił, a
na koniec bardzo polubił. I taka tam scena jest, że stoją na jakiejś górce,
jest zachód słońca i pisarz mówi, żeby chłopak opisał, co widzi, no to chłopak
mówi, że widzi zachodzące słońce i zieleń drzew, ale pisarz mu przerywa i
powiada, żeby dzieciak opisał widok tak, jakby to pisał, ale dzieciak za bardzo
nie umie, na co pisarz dał taki oto swój opis:
*
„Zachód słońca powoli rozpala niebo płomiennymi odcieniami czerwieni i
pomarańczy. Ciemnie chmury w oddali przetoczyły się nad horyzontem ujeżdżając
letni wieczór. Niebawem dzień ustąpi nocy, a w raz z nią nadejdzie cisza, która
maszeruje przed wszystkim.”
*
Chłopak był zachwycony tym opisem, i musiał być zachwycony, bo to film i
tak miało być. A ja napisałem swój opis zmierzchu:
*
„Słońce już prawie zaszło, a myśmy pod lasem siedzieli, z Józkiem, moim
najlepszym kumplem. Pod lasem pole mojej ciotecznej babki było, pochylone
takie, bo to w górach. A pod polem potok, a za potokiem wioska. Ludzie w wiosce
już światła pozapalali i było słychać, jak wioska gada. Nie dało się zrozumieć
słów, tylko słychać było, jak wioska gada.
To był taki zmierzch, kiedy chce się siedzieć z najlepszym kumplem. Albo
ruchać. Albo, kiedy musi się być samemu, coś napisać.”
*
To są dwa zupełnie inne pisania. Być może, gdyby filmowy pisarz ciągnął
swój opis, powiedziałby coś ważnego, interesującego, albo przekazał jakąś
informację, która pozwoliłaby czytelnikowi pójść do przodu. Bo to, że chmury
ujeżdżają wiatr oraz to, że cisza maszeruje przed wszystkim, to są ładne
rzeczy, ale to jest ażurowa konstrukcja.
*
Dobra, idźmy dalej. W „Pieśni nad pieśniami” (4,5), przez wielu uznawanej
za arcydzieło poezji, autor pisze:
*
„Piersi twe jak dwoje koźląt,
bliźniąt gazeli,
co pasą się pośród lilii”.
*
A ja bym napisał mniej więcej tak:
*
„A cycki miała takie, że ja jebie!”
*
Właśnie tak: „jebie”, a nie „jebię” – wiadomo, o co chodzi.
*
Jak ktoś przeczyta, że miała cycki, że ja jebie!, to może sobie wyobrazić
cycki, jakie najbardziej lubi – fest bimbały, takie z wielkimi medalami, te
małe cytrynki itd. A co sobie można wyobrazić, kiedy się czyta, że jej piersi
jak dwoje koźląt? Bo jak to koźląt? Dlaczego koźląt? I, do chuja pana, jak
wygląda gazela? No kto wie, jak wygląda gazela, kiedy ludzie myślą, że sarna i
jeleń to ten sam gatunek, a podział jest taki, że jeleń to chłop, a sarna to
baba?
*
Pisanie o chmurach ujeżdżających wiatr i o ciszy maszerującej przed
wszystkim, trzeba zostawić poetom, a poezja jest dla bab i dla pedałów. Owszem,
był Poe, który pisał wiersze i to nie było dla pedałów; kiedyś z kumplem napisaliśmy piosełkę (tak ma być: piosełkę) inspirując się „Maską śmierci szkarłatnej”, ale wszystko co napisali inni
poeci, poza Poe’m, to literatura dla bab i pedałów.
*
Lubię książki i artykuły naukowe, bo te teksty niosą informację pozbawioną
całego tego badziewia, które nic nie wnosi do sprawy. Przy okazji – anegdota w
takich tekstach smakuje o wiele lepiej, niż poezja dla bab i pedałów; przede
wszystkim w ogóle smakuje.
*
Bruno Schulz umiał pisać tak, że ja jebie! Czytałem jego listy do
Gombrowicza. No ale co on napisał w książkach, ten chłop? Oto kawałek ze
„Sklepów cynamonowych”:
*
„Adela wracała w świetliste poranki, jak Pomona z ognia dnia
rozżagwionego, wysypując z koszyka barwną urodę słońca – lśniące, pełne wody
pod przejrzystą skórką czereśnie, tajemnicze, czarne wiśnie, których woń
przekraczała to, co ziszczało się w smaku: morele, w których miąższu złotym był
rdzeń długich popołudni; a obok tej czystej poezji owoców wyładowywała
nabrzmiałe siłą i pożywnością płaty mięsa z klawiatury żeber cielęcych,
wodorosty jarzyn, niby zbite głowonogi i meduzy – surowy materiał obiadu o
smaku jeszcze nie uformowanym i jałowym, wegetatywne i telluryczne ingrediencje
obiadu o zapachu dzikim i polnym.”
*
OK, nie mówię, że czasami nie trzeba bardziej szczegółowego opisu,
porównania, przymiotnika, ale do kurwy nędzy, informacja, którą daje Schulz
jest taka:
*
„Adela wracała rano i przynosiła zajebiste żarcie – mięso, warzywa i
owoce.”
*
Ludzie śmieją się z Prousta (oczywiście Prousta nikt nie czyta, ale mówię
o tych, którzy wiedzą, kto to Proust i którzy wiedzą, że trzeba naśmiewać się z
tego, że Proust potrzebował trzydziestu stron żeby opisać, jak się baba w łóżku
z boku na bok przewraca), a nie rozumieją, że to, co oni czytają, to gówno w
porównaniu z Proustem, bo te gówna piszą ludzie, którzy nie umieją pisać.
*
Whitehead powiedział, że cała europejska filozofia to jedynie przypiski
do Platona, a ojciec Bocheński stwierdził, że dzisiaj filozofowie piszą tylko
hasła do encyklopedii. I tak jest. Nikt nie tworzy systemów, bo po co, a taka
teoria poznania umiera. Dzisiaj, żeby poznawać, jak poznaje człowiek, trzeba
znać się na chemii, na fizyce, trzeba badać mózg. Nikt nie napisze „Summy
theologiae” ani „Krytyki czystego rozumu” bo by się ośmieszył. A w literaturze
beletrystycznej masa ludzi chce napisać Wielką Powieść. No i piszą baby o tym,
jakie mają łechtaczki i że wzięły kredyt, po czym mąż je zostawił, a chłopy
piszą o tym, jak piją wódkę i jak to ciężko jest być pedałem w tym jebanym ciemnogrodzie.
I jest jeszcze Coelho, który uparcie chce napisać coś takiego, jak napisał de
Saint-Exupery ale nie umie.
*
Kurwa, jakby tak dzisiaj jakiś filozof ogłosił, że na wiosnę wyjdzie jego
książka, która przedstawia wielki system, to by się filozofowie zesrali ze
śmiechu, a tu co chwilę ktoś pisze swoją Wielką Powieść i ludzie to kupują,
czytają, gadają o tym na forach, chodzą na spotkania autorskie, robią programy
literackie w telewizji i tymi gównianymi książkami żyją.
*
Kiedyś w Drukarni zapytałem Guliego, o czym jest „Władca pierścieni”, a
Guli powiedział, że o tym, że wszyscy szukają czarodziejskiego pierścienia i
chcą go wrzucić do studni; albo jakoś tędy. Oczywiście Guli szydził i ja też
teraz szydzę, ale jednak jednych wyszydzić łatwiej niż drugich, a tych, których
łatwiej wyszydzić jest coraz więcej. Ale ja się tym za bardzo nie smucę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz