W Parku Śląskim jeden pan od lat
chodzi na spacery z psami, a są to syberian husky. Cztery haszczaki miał ten
pan – Primę, Ewandera - syna Primy, Kamelkę i Bohuna. Kiedy urodził się Ewander, Kamelka i Bohun były kilkumiesięcznymi szczeniakami, a Bohun ukochał
Ewandera najmocniej na świecie i ta wielka miłość trwała do czasu, aż Ewander
wyrósł na wielkiego psa i stał się godnym rywalem Bohuna, który już Ewandera
nie kochał tak bardzo, jak kiedyś, ale pozostawał z nim w przyjaźni.
Od czasu urodzin Ewandera psy żyły
zgodnie siedem lat. Spacery tej watahy wzbudzały w parku sensację; haszczaki
chodziły jak w zaprzęgu, miały swój czas na odpoczynek, czasami dawały koncert
wycia. A ja miałem Sarę, mamutkę, czyli dziewczynę rasy Alaskan malamute, i też z nią po parku chodziłem, łącznie w trzech spacerach, po piętnaście
do dwudziestu pięciu kilometrów dziennie, bo mamutki,
podobnie jak haszczaki, muszą swoje kilometry wychodzić.
Pierwsze spotkanie Sary i
haszczaków było takie, że przeszliśmy z moją dziewczyną jakieś trzydzieści
metrów obok tej haszczakowej bandy. Husky akurat miały przerwę w spacerze; ich
człowiek jadł kanapki, a one wylegiwały się na ziemi. Kiedy zobaczyły Sarę
wszystkie wstały i przyglądały się z zaciekawieniem temu wilkowi większemu niż
one. Za drugim razem podszedłem do haszczaków, ale utrzymywałem Sarę trzy metry
od nich. Cóż za koncert wycia dało tych pięć wspaniałych psów – przechodnie
zatrzymywali się, słuchali i patrzyli, a na koniec bili psom brawo. Wiele razy
Sara i ja spotykaliśmy te haszczaki i ich człowieka. Psy ułożyły się na tyle,
że podchodziły do siebie, obwąchiwały się, czasami trochę się pogryzły, no ale
tak wygląda zabawa polarnych potworów.
A później nie chodziłem już z Sarą
po parku, bo ją straciłem, podobnie, jak wiele innych rzeczy w życiu.
I pojechałem na Śląsk, pobyłem tam
kilka dni i codziennie spacerowałem po parku i spotkałem moje znajome haszczaki
i ich człowieka. Były trzy psy, nie było Ewandera, a nie było dlatego, że trzy
miesiące wcześniej umarł. Chorował na coś, ale do końca nie zdiagnozowano na co.
Pewnego dnia wataha wyszła na spacer, Ewandera na podwórku dopadły konwulsje,
przewrócił się i umarł.
Od tej chwili z psami dzieją się
dziwne rzeczy. Dzień po tym, jak umarł Ewander, Prima, jego mama, podczas
spaceru zaczęła kopać w ziemi i wykopała płytki dołek, na jakieś cztery
centymetry głęboki i ten dołek miał kształt psa leżącego na boku, z wysoko
uniesioną głową.
Jak wykopała ten dołek, to pobiegła po swojego człowieka i zaciągnęła go nad
ten dołek, żeby zobaczył. Co jeszcze chciała, tego nie wiem, jej człowiek też
nie wie.
Od czasu, gdy
umarł Ewander, Bohun na spacerach kładzie się na ziemię i nie chce iść dalej.
Czasami leży tak ponad godzinę i nic się z tym nie da zrobić. Kładzie się
zawsze wtedy, kiedy wataha jest w drodze powrotnej ze spaceru. Kiedy spotkałem
haszczaki i ich człowieka, Bohun położył się na drodze niedaleko stawu i nie
chciał iść dalej. Prima podeszła do Bohuna, lizała go, przytuliła się do niego,
ale on nie chciał iść.
(od lewej: Prima,
Bohun)
Kucnąłem przy
Bohunie, głaskałem go po głowie i mówiłem: - Chodź Bohunku, chodź, wstań
kochany wilczku. – Ryczałem przy tym, bo nie dałem rady nie ryczeć, a Bohun
wstał i ruszył w stronę domu, a jego człowiek powiedział do mnie: - Pan jesteś
chyba jakimś duchem.
Od dnia, w którym
umarł Ewander, do dnia, kiedy spotkałem watahę, psy ani razu nie poszły na
spacer do parku w niedzielę. W pierwszą niedzielę po śmierci Ewandera psy
wyszły na spacer, ale nie dały się zaprowadzić do parku. Ich człowiek w końcu
pozwolił im iść tam, dokąd chcą, a one poszły do weta. Gabinet był nieczynny,
bo niedziela, ale psy poszły do weta, usiadły przed drzwiami i wyły. Siedziały
tam dwie godziny, wyjąc co jakiś czas, po czym wróciły do domu. I tak się
dzieje w każdą niedzielę.
Pan od haszczaków ma teorię na temat zachowania się swoich
psów. Długo nie miał żadnej teorii, ale teraz ma. Jego zdaniem psy chodzą pod
gabinet weta dlatego, że wiedzą, iż jak któryś z haszczaków niedomagał, to
człowiek szedł z nim do weta, po czym psu polepszało się. A przecież Ewander
niedomagał, bo upadł na podwórku, miał drgawki, więc zapewne został zawieziony
do weta (Ewandera zabrał syn pana od haszczaków), a teraz powinien od weta
wrócić do domu.
A co z tym, że psy
chodzą pod gabinet weta tylko w niedzielę? Zdaniem ich człowieka rzecz polega
na tym, że haszczaki kojarzą niedzielę z dniem, w którym umarł Ewander i
właśnie w niedzielę idą do weta, żeby zabrać do domu swojego syna i brata. Ale
przecież Ewander nie umarł w niedzielę, tylko w piątek, piętnastego sierpnia
2014 roku.
Kluczem
do rozwiązania zagadki są dzwony. Ewander umarł w piątek, tyle tylko, że w
piątek piętnastego sierpnia 2014 roku była uroczystość Wniebowzięcia
Najświętszej Marii Panny i od samego rana biły kościelne dzwony wołając ludzi
na mszę. Te same dzwony tak samo biją co niedzielę i, zdaniem pana od
haszczaków, dla tego właśnie powodu psy w każdą niedzielę chodzą pod gabinet
weta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz