sobota, 23 sierpnia 2014

"Filozof i wilk". Dlaczego niektórzy ludzie nie lubią tej książki





P. przeczytała trochę książki Marka Rowlandsa "Filozof i wilk", ale nie była w stanie doczytać do końca. Koleżanka P. też przeczytała kawałek, później dużo opuściła, następnie przeczytała kilka stron, które ją zainteresowały i już do końca nie przeczytała nic. P. przeczytał całą książkę, ale mu się nie spodobała. M. też przeczytała całą książkę i też jej się nie spodobała. Znam jeszcze paru innych ludzi, którym nie spodobała się książka Rowlandsa i tylko jednego człowieka, poza mną, który się tą książką zachwycił. Tym człowiekiem jest pani, którą spotkałem na psim spacerze, wieczorem, nad stawem, w lecie.

Na psich spacerach poznałem mnóstwo psów i mnóstwo ich ludzi. Pamiętam imiona wielu psów, ale nie znam imion ludzi; są dziewczyna i chłopak od Pączusia, pani i pan od Czesia, pan od Negro itd. Nie pamiętam, od jakiego psa panią jest pani, która zachwyciła się książką Rowlandsa; pamiętam tylko jej twarz i to, że miała warkoczyki, jak Pippi Langstrumpf. No i gadaliśmy z tą panią, ja byłem ze swoją mamutką (dziewczyną rasy Alaskan malamute), a mamutki, jak wiadomo, są bajkowej urody, więc wszyscy chcą gadać o mamutkach, a jak już się gada o mamutkach, to przechodzi się do gadania o wilkach, i jak już o wilkach gadaliśmy, to pani powiedziała, że jest taka książka "Filozof i wilk", i że to świetna książka, i żebym ją sobie przeczytał, na co powiedziałem, że książkę mam, przeczytałem i też uważam, że jest świetna.

Dlaczego pani z warkoczykami zachwyciła się książką Rowlandsa, a P., jej koleżanka, P., M. i jeszcze paru innym ludziom, których znam, książka się nie podoba? Trudno odpowiedzieć na to pytanie, ale moim zdaniem ci, którzy książki Rowlandsa nie lubią, nie lubią jej z dwóch powodów. Po pierwsze, nie doczytali wszystkiego, co autor napisał. Nie doczytali w tym znaczeniu, że nie przeczytali, ale też dlatego, że nawet jak przeczytali, to nie zrozumieli. Rowlands stwierdza, że jego książka nie jest książką filozoficzną, przynajmniej w znaczeniu takim, że nie zostałaby uznana za książkę filozoficzną w środowisku akademickim, niemniej jednak, w mojej opinii, przy lekturze książki pomocne są stosowne predyspozycje i filozoficzny trening.

Rowlands precyzyjnie opisuje między innymi kwestię tego, w jaki sposób czas pojmują ludzie, a w jaki wilki; rozważania te pozwalają autorowi na postawienie tezy dotyczącej tego, co jest najważniejsze dla ludzi i co jest najważniejsze dla wilków. Rowlands pisze o przyjemności, o uczuciach, o szczęściu, o śmierci, i argumentuje, dlaczego śmierć ma władzę nad człowiekiem, ale nie ma władzy nad wilkiem czy psem (kiedy zrozumiałem, co napisał Rowlands, a wiele razy czytałem książkę, zanim zrozumiałem, stałem się gorącym zwolennikiem tezy Rowlandsa - jestem bardzo przywiązany do myśli, że śmierć nie ma władzy nad moją mamutką).

To, co Rowlands pisze o wilkach, a zwłaszcza to, co pisze o ludziach (małpach), dla wielu ludzi jest nieprzyjemne - tak przypuszczam, i to jest drugi powód, dla którego ludzie nie lubią książki Rowlandsa. Dla mnie nie jest nieprzyjemne, tylko fascynujące, nie jedynie w aspekcie intelektualnym - czytam ten tekst z wielkimi emocjami. Marc Bekoff napisał tak:

">Filozof i wilk< to wspaniała książka. Rzadko się zdarza, by profesor szedł na całość i między obiektywne i naukowe kwestie wplatał uczucie, serce, miłość. Mark Rowlands właśnie to robi.”

Bekoff ma rację. I ma rację Frans de Waal, kiedy zauważa:

„To wyjątkowe, by jedno zwierzę stało się inspiracją do tak głębokich refleksji na temat moralności, śmiertelności i mizantropii… Te wspomnienia czyta się jak opis burzliwego romansu z czworonożną gwiazdą.”

Rowlands przedstawia ludzi jako gatunek, który, z powodu swojej małpiej duszy, nauczył się knuć, a zrozumiawszy, że można knuć, szybko pojął, że trzeba knuć. Ludzie to małpy, które kalkulują, które chcą, na ile to możliwe, planować i kontrolować swoje życie. Ludzie inwestują w swoje życie o wiele więcej, niż jakiekolwiek inne zwierzęta. To wszystko osadzone jest w kontekście koncepcji czasu, jaką mają ludzie – chodzi o czas postrzegany linearnie. Ludzie na strzałce czasu osadzają zdarzenia z przeszłości, a także to, co może wydarzyć się w przyszłości, w efekcie czego nie żyją chwilą, natomiast pragną szczęścia, którego spodziewają się doznać w przyszłości, niezależnie od tego, za jak dobre uważają swoje dotychczasowe życie. Co więcej – ludzie mają teleologiczną (teleologiczną, nie teologiczną) koncepcję życia; uważają, że życie ma cel, że ma sens i ważne jest, żeby ten sens zrozumieć i osiągnąć cel.

Wilki, zdaniem Rowlandsa, w sposób istotny różnią się od ludzi w tym, co można określić jako sposób postrzegania życia. Wilki żyją w czasie kolistym, żyją chwilą, nie budują sobie strzałki czasu biegnącej linearnie. Brenin, wilk, z którym Rowlands żył jedenaście lat, zachorował na raka. Kiedy czuł się źle, bardzo cierpiał, ale kiedy mu się polepszało był szczęśliwy. Nie psuł sobie tych szczęśliwych chwil rozważaniami o tym, że co prawda teraz ma się lepiej, ale przecież i tak ma raka, który przysporzy mu wielu cierpień i w końcu go zabije. Rowlands świetnie pisze o tym wszystkim, a na początku wywodu stawia kapitalne pytanie: „co stracił Brenin, kiedy umarł?”

Rowlands nie pisze o ludziach złych rzeczy, tylko ludzi opisuje. Rozumiem jednak, że wielu czytelników książki może odbierać to, co napisał Rowlands jako negatywną ocenę moralną wystawioną naszemu gatunkowi. Kiedy ktoś utrzymuje, że ludzie całe życie kalkulują, sieją intrygi, zawiązują sojusze w celu osłabienia innych, koncentrują się na tym, żeby posiadać, w tym władzę, że nie są lojalni, że żyją nadzieją, która przecież prędzej czy później zgaśnie, to łatwo uznać, że ten ktoś ocenia ludzi negatywnie i że się w swojej ocenie myli. Cóż bowiem złego może być w tym, że ludzie pragną mieć coś swojego, coś, co zostawią swoim dzieciom? Co złego w tym, że walcząc o swoje sięgają po różne środki, a choćby i takie jak podstęp, oszustwo, czy nielojalność? Co złego w tym, że chcąc polepszyć swoje życie wyrządzą komuś krzywdę – przecież nie mają na celu skrzywdzenia kogokolwiek, tylko zwyczajnie chcą mieć lepsze życie? Życie to twarda gra i żeby się w niej utrzymać na odpowiednim poziomie, trzeba knuć, bo, jak już wiadomo, kiedy można knuć, to trzeba knuć.

Pod koniec książki Rowlands analizuje mit Syzyfa i jest to najlepsza analiza, jaką czytałem. Rowlands pisze:

„Idąc dziś do pracy, do szkoły czy dokądkolwiek się wybierasz, spójrz na spieszący się tłum dokoła. Co oni robią? Dokąd idą? Przyjrzyj się jakiemuś człowiekowi. Być może idzie do firmy, w której będzie robił dokładnie to samo, co wczoraj, a jutro dokładnie to samo, co dzisiaj. Raport musi trafić na biurko pani X do trzeciej – to najważniejsze – i nie wolno zapomnieć o spotkaniu z panem Y o wpół do piątej. A jeśli spotkanie nie pójdzie dobrze, będzie to miało ponure konsekwencje dla wyników na rynku amerykańskim. Wszystko to są dla niego bardzo ważne rzeczy. Być może sprawiają mu one przyjemność, być może nie. Ale i tak to robi, ponieważ ma dom, rodzinę i musi wychować dzieci. Po co? Żeby one za kilka lat mogły robić mniej więcej to samo z mniej więcej tych samych powodów i mieć własne dzieci, które z kolei będą robić to samo z tych samych przyczyn. To one będą się martwić o raporty, spotkania i wyniki na rynku amerykańskim.
To jest właśnie dylemat egzystencjalny, który wyłania się z historii Syzyfa.”

Po przeczytaniu tego fragmentu naprawdę łatwo jest znielubić autora tekstu, niezależnie od tego, jak świetną analizę mitu Syzyfa autor napisał.

Rozmawiałem z M. Zapytałem, czego najbardziej chce w życiu i usłyszałem w odpowiedzi, że spokoju. Nie skończyliśmy tej rozmowy; nie skończyliśmy w tym sensie, że nie podaliśmy sobie wszystkich koniecznych definicji, w tym definicji tego, czym jest spokój. Być może kiedyś do tej rozmowy wrócimy, a w tym tekście zaprezentuję swój punkt widzenia na omawianą kwestię. Otóż moim zdaniem spokój to coś, co zawsze wiąże się z posiadaniem czegoś albo z brakiem czegoś. Żeby mieć spokój, człowiek musi być zdrowy (czyli musi nie mieć dolegliwości). Musi mieć bezpieczne schronienie i pieniądze. Musi mieć pozytywną wizję przyszłości, czyli na strzałce czasu nie może w przyszłości być niczego, czego człowiek by się teraz bał. Na strzałce czasu w przeszłości nie może być niczego, co skutkuje negatywnie na teraźniejszość i przyszłość; chodzi o rzeczy takie, jak choćby wyrzuty sumienia. Żeby mieć spokój, człowiek nie może być zmuszany do robienia tego, czego nie chce robić, na przykład pisania raportów dla pani X, sprzedawania telefonów komórkowych, czy uczenia wrednych dzieci. Wiele można przytoczyć rzeczy i okoliczności, które potrzebne są do tego, żeby człowiek miał spokój, ale myślę, że z grubsza wymieniłem wszystko to, co istotne.

W mojej opinii, kiedy już człowiek ma spokój, musi zadać sobie następujące pytanie: co dalej? Dla mnie spokój to tylko warunek czegoś (i to wcale nie najważniejszy), co o wiele wartościowsze. Dla Arystotelesa największym możliwym do osiągnięcia dobrem była eudajmonia, którą rozumiał jako optimum tego, czym może być człowiek. Być może tym tropem idzie Rowlands (aczkolwiek, jak się wydaje, raczej myśliciele tacy, jak Nietzsche, Heiddegger czy Richard Taylor są bohaterami filozoficznej bajki Rowlandsa, a nie Arystoteles), kiedy stwierdza, że najważniejszą rzeczą w życiu nie jest to, co można mieć, czyli nawet nie szczęście, tylko to, czym można być. I dalej:

„Dla wilka liczy się nie to, by coś posiadać ani też nie ilość. Dla niego ważne jest być wilkiem pewnego rodzaju. (…) Tego, co najważniejsze w życiu, nie da się w żaden sposób posiadać. Sens życia znaleźć można właśnie w tym, co jest niedostępne istotom żyjącym w czasie: w chwilach. Dlatego właśnie tak trudno nam wskazać przekonujący sens naszego życia. Chwile to jedyna rzecz, której my małpy nie możemy mieć.”

Ale o jakie chwile chodzi? I jaki to ma związek z eudajmonią Arystotelesa? Ano taki, że zdaniem Rowlandsa, najważniejsze co mamy w życiu, to te chwile, kiedy byliśmy u szczytu swoich możliwości. Te chwile są osobną całością, całością samą w sobie i nie wymagają żadnego uzasadnienia. Znaczenie tych chwil nie polega na tym, że określają one człowieka, nie na tym, że określają, kim człowiek jest i jaki jest. Wartość tych chwil zawiera się tylko w tych chwilach. Zgadzam się z Rowlandsem, że „niełatwo to zrozumieć, trudno to zaakceptować”.

Jeśli przyjmie się teorię Rowlandsa, trzeba zgodzić się z tym, że spokój nie jest, a przynajmniej nie musi być czynnikiem istotnym. To też trudno zrozumieć i zaakceptować. Rowlands pisze:

„Żeby osiągnąć szczyt możliwości, musimy zostać zagonieni do kąta, gdzie nie ma nadziei i nie ma po co iść naprzód. Ale wtedy mimo wszystko idziemy do przodu. (…) Najważniejsze w twoim życiu jest ja, które zostaje, kiedy nadzieja gaśnie. Czas ostatecznie wszystko nam zabierze. Wszystko, co zdobyliśmy dzięki zdolnościom, przedsiębiorczości i sprzyjającemu losowi, zostanie nam odebrane. Czas odbiera siły, pragnienia, cele, plany na przyszłość, szczęście, a nawet nadzieję. Cokolwiek możemy mieć, cokolwiek posiadamy – on nas tego pozbawi. Ale nigdy nie odbierze nam tego, kim byliśmy u szczytu swoich możliwości.”

Napisałem to wszystko nie po to, żeby powiedzieć, że Rowlands ma rację. Napisałem to po to, żeby pokazać, dlaczego niektórzy ludzie nie lubią książki Rowlandsa. Znalazłem jeszcze jeden powód, dla którego ludzie książki Rowlandsa nie lubią, mianowicie taki, że nie doświadczyli tego, o czym Rowlands pisze, a przecież, jak stwierdził Kierkegaard, „tylko ten, kto został pokąsany przez węże, wie jak czuje się ten, kto został pokąsany przez węże”.

Myślę o tej pani z warkoczykami, która zachwyciła się książką Rowlandsa. Chciałbym dać jej ten tekst. Chciałbym z nią porozmawiać. Jednak w związku z tym, że nie mogę już spacerować z moją mamutką nad stawem i w ogóle nie mogę spacerować nad stawem, mała jest szansa na to, że spotkam tę panią z warkoczykami, natomiast jest ogromna szansa na to, że jej nie spotkam, tracąc w ten sposób okazję na jedną z tych wielkich chwil, kiedy mógłbym osiągnąć szczyt swoich możliwości. Ale to nic – próbuję unikać budowania złudnej przyszłości na mojej strzałce czasu. To bardzo trudne, ale to znakomite ćwiczenie. Wiele będę mieć okazji, żeby osiągnąć szczyt swoich możliwości, doświadczyć tych największych chwil. Wiem, że zapłacę za to straszliwą cenę i boję się tych okazji, bardzo się boję, ale wiem, że będę je mieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz